Strzeż się odmieńca! głosi jedna z surowo przestrzeganych zasad społeczności. Każda dewiacja – bez względu na to, czy to roślina, zwierzę, czy człowiek – musi zostać zniszczona. Dla dobra pozostałych, dla dobra wszystkich odmienność należy wyeliminować. Na Ziemi po stuleciach od bliżej nieokreślonej, ale potężnej katastrofy nuklearnej odizolowane społeczeństwa próbują się bowiem rozwijać, wyżywić, przekazać resztki wiedzy, jakie im pozostały, obronić przed atakami z Rubieży, dzikiego pogranicza.
Dziesięcioletni David jest synem dobrze prosperującego rolnika w krainie Labrador, pełniącego równocześnie funkcję duchowego przewodnika i sędziego, rygorystycznie tropiącego i usuwającego wszystkie „wynaturzenia”. Jego poglądy zakrawają na fanatyzm religijny nawet w tej konserwatywnej społeczności; twardą ręką trzyma swoje gospodarstwo, jego wpływy obejmują także całą okolicę. Pewnego dnia David spotyka małą Sophie. Przypadkiem chłopiec zauważa, że Sophie ma sześć palców u stopy. W świetle wpajanych mu surowych zasad jest więc „dewiacją” i powinna zostać zgłoszona władzy: „I każde stworzenie wyglądające jak człowiek, lecz nie ukształtowane w ten sposób, nie jest stworzeniem ludzkim. […] Jest bluźnierstwem przeciw prawdziwemu obrazowi Boga i czymś znienawidzonym w obliczu Boga”. David jednak uważa, że deformacja nie ma żadnego znaczenia, Sophie jest uroczą i znakomitą towarzyszką zabaw – a to po raz pierwszy każe mu wątpić w słuszność obowiązujących reguł: „Z pewnością to, że ma jeden malutki paluszek ekstra […] nie wystarcza, żeby uczynić ją »znienawidzoną w obliczu Boga…«”. To pierwsza z wielu wątpliwości, które z biegiem czasu coraz mocniej będą gnębić Davida.
Surowy ojciec nie ma pojęcia, że jego własny syn też jest dewiacją – chociaż jego mutacji nie sposób dostrzec gołym okiem. David wraz kilkorgiem innych dzieci ma zdolności telepatyczne; porozumiewają się ze sobą na odległość. Nie robią tym nikomu krzywdy, jednak kiedy przypadkiem wychodzi to na jaw, stają się celem okrutnej nagonki. Fanatyczna społeczność staje bowiem wobec zagrożenia, którego nie można dostrzec gołym okiem, przy choćby najskrupulatniejszych oględzinach, co podważa całe obowiązujące prawo. Mutanci nie tylko bez przeszkód mogą mieszkać wśród „normalnych”, ale też – co gorsza – rozmnażać się i przekazywać swoją odmienność.
„Poczwarki” to powieść interesująca z wielu względów. Ma wartką, niemal przygodową akcję z ucieczkami, pościgami, scenami walk; jest też historią dojrzewania „odmieńca” w społeczności, która nie toleruje odmienności, dorastania wśród rygorystycznie narzucanych zasad i buntu przeciwko nim. Jest też motyw pierwszej miłości i przyjaźni, która pozwala przetrwać, zapewnia wsparcie i pomoc.
Wyndham kreśli również obraz świata po wielkiej katastrofie, o której ludzie niewiele wiedzą. Stwierdzają po prostu: Bóg zesłał Cierpienie na Starych Ludzi, tych, którzy zamieszkiwali ziemię wcześniej i o których osiągnięciach krążą legendy. Nowi ludzie skupiają się na przetrwaniu i dbaniu o czystość rasy – powołują się przy tym na prawa boskie i uzurpują sobie prawo do decydowania, co jest zgodne z wolą Boga, a co nie. Tym samym nowych i starych ludzi łączy to samo: pycha. „Starzy Ludzie także myśleli, że oni są najlepsi. […] Nie byli – tak jak to sobie myśleli – ostatnim słowem Boga”. Zesłana na nich katastrofa – Cierpienie – miała zmienić to myślenie, wymusić zmianę. Nic to jednak nie dało: „ludzie postępują wciąż tak samo, wciąż myślą, że oni są ostatnim słowem, wciąż cholernie próbują zostać takimi, jakimi są i utrzymać ten sam stan rzeczy, który ostatnio spowodował Cierpienie”. Odrzucają więc inność, zamykają się w małych społecznościach i pielęgnują to, co sami, arbitralnie, uważają za normę.
Czy więc dla ludzkości nie ma ratunku? Czy na zawsze pozostanie w rozproszeniu, wroga wobec wszystkiego, co przychodzi z zewnątrz? Wyndham daje pewną nadzieję nowym ludziom: istnieje społeczność, która jest nie tylko bardzo zaawansowana technicznie na tle wszystkich pozostałych, ale też dąży do zmiany i rozumie jej konieczność, a także potrzebę głębokiej współpracy dla dobra wszystkich; będzie jednak wymagała od ludzi nowego myślenia, zmiany podejścia do siebie i świata. Ci, którzy nie będą na to gotowi, znikną. Dla nas, Starych Ludzi, jest ostrzeżenie: nie igrajmy z siłami, które mogą nas zniszczyć, bądźmy otwarci na zmianę, nie uważajmy siebie za „koronę stworzenia”. Nie jesteśmy bogami, jesteśmy dziećmi – dajmy sobie szansę, by dorosnąć.
John Wyndham, Poczwarki, tłum. Juliusz Kydryński, ilustr. Stanisław Kluczykowski, Wydawnictwo Literackie 1984.
Ładne kwiatki:) Wygląda na fajną lekturę, obawiam się jednak, że może być problem z jej znalezieniem. Temat jak najbardziej dla mnie.
Lepiej wyposażone biblioteki powinny to mieć, na allegro 5 zł. Jeśli będziesz poszukiwać, to rozejrzyj się od razu za Dniem tryfidów, o ile nie znasz.
Dzięki, poszukam ☺
Jejku, jak ja mogłam to przegapić? Pędem nabędę! Dziękuję za to, że napisałeś o tej książce :)
Proszę uprzejmie i powtórzę: od razu nabądź Dzień tryfidów :)
A i jeszcze dodam, że przez cały czas nie mogłem się opędzić od skojarzeń z Opowieścią podręcznej, opartych głównie na klimacie i kwestiach fanatyzmu religijnego. Oraz na kwestiach reprodukcyjnych. Mam nadzieję, że zachęciłem Cię dodatkowo :)
Najlepiej poszukaj wydania z Solaris, omnibus Dzień tryfidów/Poczwarki. Wyndham to solidna, klasyczna, brytyjska szkoła. Bez udziwnień, ale z niebanalnym przekazem :-)
Ale cała reszta Wyndhama się nie nadaje do czytania, niestety. Szmira w czystej postaci :(
Pozostałe powieści i owszem. Opowiadania, w zasadzie, są niezłe :)
Na opowiadania nie trafiłem, są po polsku? I czy w wydaniu powieści Solarisu, są klasyczne tłumaczenia Komarnickiej i Kydryńskiego, czy robili nowe?
Tłumaczenia są klasyczne,
Opowiadania to dosyć skomplikowana sprawa. Praktycznie nie wznawiane :-( Do tego klubówki, starocie ;-)
Najłatwiej trafić pewnie na te z klasycznych Kroków w nieznane.
http://www.encyklopediafantastyki.pl/index.php/John_Wyndham
Dzięki. Widzę, że czytałem Dziwne historie, ale bez większych wrażeń. Pamiętam tę ohydną okładkę :P
Aż sprawdziłem w swojej biblio, ale nie ma :( Na fantastyce zasadniczo się nie znam, więc napiszę jedynie, że podobają mi się okładki tej serii. Twój tekst przywołał mi też gdzieś z krańców pamięci, jaką rosyjską fantastykę postapokaliptyczną, ale za diabła nie pamiętam co to było. jakoś książki były be i coś tam, coś tam :P Zapodziało się w czarnej dziurze :(
Rosyjskiej fantastyki nigdy nie zgłębiłem i mam jakieś podstawowe braki, aż wstyd się przyznawać, że mi tacy Strugaccy w ogóle nie wchodzili :P
Ja to w ogóle niefantastyczny byłem. Cud, że znam Tolkiena :P Ale jakieś okruchy do mnie trafiały, trochę Lema, jakiś Clarke i takie tam. Strugaccy dopiero na dorosło (może i lepiej), no i Byłyczow, którego Guslarem kiedyś się zaczytywałem :)
Czy to w tej serii było np. „Dziecko Rosemary”?
A widzisz, z Tolkiena znam Hobbita (nuda) :) Bułyczowa i Guslar bardzo lubiłem. I tak, było Dziecko Rosemary w tej serii, też nuda :D
Seria była trochę nierówna, ale parę perełek by się znalazło ;-)
Zaczęli od Sheridana La Fanu z „Carmillią” :-D
Mówiąc poważnie, pierwsze polskie wydania: „Podróży do wielu odległych narodów świata” Swifta (wreszcie komplet, nie YA albo bajeczka o Guliwerze) w tłumaczeniu Słomczyńskiego, „Nowy wspaniały świat” Huxleya (pierwsze oficjalne/legalne powojenne wydanie), no i to co tygrysy (Kruki też) lubią najbardziej, czyli pierwsze, wyczekane i kultowe wydanie „Czarnoksiężnika z Archipelagu” Le Guin w tłumaczeniu Barańczaka :-)
O, wydanie z tej samej serii, co mój „Gormenghast” w antykwariacie nabyty. Podoba mi się mieszanka przygody, postapokalipsy i inności. Czuję się zachęcony.
A co to będzie, jak już zaczniesz czytać :D Ta seria to w ogóle była bardzo zacna.
No właśnie, jeszcze nie mam, dlaczego ja tego jeszcze nie mam, /mamroczę pod nosem/, to jakieś karygodne niedopatrzenie, zapomniałam, natychmiast wrzucę do schowka, będzie mi trudniej zapomnieć znowu.
Zapisać: znaleźć i zamówić!
Nie mam pojęcia, czemu jeszcze nie masz. Faktycznie, karygodne niedopatrzenie. I Dzień tryfidów od razu dorzuć, jeśli, przez karygodne niedopatrzenie, też nie masz :D
Nie dorzucę!
http://mcagnes.blogspot.com/2010/12/dzien-tryfidow-john-wyndham-mocna-rzecz.html
To jesteś mniej karygodnie niedopatrzona, niż Ci się wydaje :D
Jest jeszcze dla mnie nadzieja :D
A juści!
Z premedytacją ułożyłem sobie taki plan czytelniczy, w ktorym przechodzę od słabszych dzieł autora do tych (naj)lepszych. Najpierw „Kukułcze jaja z Midwich” (ogólnie przeciętne, choć pomysł wyjściowy świetny), potem bardzo dobry „Dzień tryfidów”. Liczę, że czekające od dawna na liście „Poczwarki” staną się wspaniałym zwieńczeniem obranej przeze mnie drogi. Musi mi tylko wrócić ochota na ten gatunek, ale wróci na pewno.
Lepiej Kukułcze jaja niż Przebudzenie Krakena, ale i tak obie nie są warte papieru, na którym je wydrukowano :P