W swoim buduarze Izabela Łęcka miała „Kartkę miłości” Emila Zoli, którą podczytywała w przerwach między rozmyślaniami o konieczności sprzedaży serwisu i kamienicy a marzeniami o nowej toalecie na wielkanocną kwestę. Pomyślicie: co? Zola, ten skandalista grzebiący się w społecznych brudach, na stoliku panny na wydaniu? Dziwny pomysł miał ten Prus.
Samotność w wielkim mieście
Trzydziestoletnia Helena po śmierci męża przenosi się do Paryża, gdzie w peryferyjnej dzielnicy prowadzi samotnicze życie z córką, Joasią. Odwiedzają ją jedynie dwaj starzy znajomi: ksiądz Jouve i jego brat, Rambaud. Kiedy pewnej nocy dziewczynka dostaje ataku, zrozpaczona matka przebiega okolicę w poszukiwaniu lekarza, aż wreszcie trafia do doktora Deberle. Lekarz czuwa wraz z matką przez całą noc przy łóżku dziecka, aż wreszcie niebezpieczeństwo mija. Wdzięczna kobieta składa wizytę w domu doktora, poznaje jego żonę i jako sąsiadka zostaje zaproszona do składania wizyt w ogrodzie doktorostwa. W miarę upływu czasu więzi między oboma domami się zacieśniają, a Helena odkrywa, że doktor Deberle coraz bardziej ją pociąga.
Pragnienie miłości
Prostolinijną, uczciwą Helenę to niespodziewane uczucie jednocześnie odstręcza i kusi. Po latach uśpienia następuje przebudzenie, przemożne pragnienie miłości. Buntuje się przeciwko niemu, bo w życiu nie splamiła się niczym niestosownym, a jednocześnie nie może się oprzeć rodzącemu się uczuciu, które ostatecznie zwycięża. Kobieta przestaje się bronić, odrzuca rozsądek, mierzi ją własna prawość, która nie przyniosła jej nic oprócz chłodu. Ostatecznym przełomem jest odkrycie, że mieszczański świat, którego potępienia się bała, gdyby złamała zasady, przesiąknięty jest obłudą i za fasadą pozorów nikt nie dba o moralność. Jednak oddanie się uczuciu przynosi pani Grandjean rozczarowanie i wielką tragedię.
Skromna galeria bohaterów
Drugą obok Heleny główną bohaterką książki jest jedenastoletnia Joasia, jej córka. Dziewczynka wątła, nerwowa, wychowywana w domu, z dala od świata i rówieśników, którą każde większe wzruszenie czy przeżycie wprawia w ekstazę, a potem w chorobę. Ma ataki podobne do epileptycznych, zmienne nastroje, kocha matkę do szaleństwa i do szaleństwa jest o nią zazdrosną; wykorzystując swe słabe zdrowie potrafi manipulować i Heleną, i całym otoczeniem. Reszta postaci jest bardziej niż bezbarwna: o Henryku Deberle wiemy, że jest bogaty z domu i oddany pacjentom, jego żona Julietta to „rozgadana sroka”, ksiądz Jouve i Rambaud to dwaj poczciwcy. Na tym tle wyraziściej wypada służąca Heleny, Rozalka, i jej narzeczony, których proste uczucie kontrastuje z miłosnymi rozterkami pani Grandjean, a nawet chytra nędzarka, matka Fétu.
Paryż – obojętny, ogromny, nieogarniony
Jest jeszcze inny bohater: Paryż, a właściwie jego panorama rozciągająca się z okna mieszkania Heleny. Do samego miasta panie Grandjean nie jeżdżą, nie znają jego budynków i gwaru, oglądają za to metropolię o różnych porach dnia i roku, w słońcu, deszczu, we mgle i śniegu, o poranku i o zmierzchu. Paryż jest pociągający i odpychający, miły i straszny, kuszący i przerażający, a to, jak go postrzegają, zależy od ich własnego nastroju i nastawienia wobec świata. Opisy miasta, wciąż tego samego jego wycinka, punktują, podsumowują kolejne wydarzenia w życiu Heleny i Joasi, chociaż sama stolica pozostaje obojętna na losy ludzkich drobin: „Paryż […], ten towarzysz wszystkich owych chwil, niemy świadek uśmiechów szczęścia i łez, które zdawały się spływać wraz z falami Sekwany, pozostał nieczuły i zachował pogodę swego olbrzymiego oblicza. Czasem [Helena] czuła w nim okrucieństwo potwora, czasem łaskawość dobrotliwego olbrzyma. Teraz wiedziała, że nie znała go nigdy, był obojętny, ogromny, nieogarniony – jak życie”.
Niewinny naturalista
Trzeba przyznać, że na tle innych powieści Zoli „Kartka miłości” wypada zaskakująco niewinnie, na tyle, by mogła znaleźć miejsce w pokoiku panny Łęckiej. Główny nacisk położony jest na wątek uczuciowy, niezbyt odkrywczy: dwoje ludzi połączonych u wezgłowia chorego dziecka, duszne rozterki kobiety, melodramatyczne sceny, tragiczny finał… Czyta się bez przykrości, nawet z zainteresowaniem, ale brakuje tu ostrych diagnoz, jakie stawiał Zola społeczeństwu, tego wnikliwego spojrzenia odkrywającego rzeczy ukryte za zasłoną pozorów. Pazur autor widać jednak w opisach zmiennego Paryża, kinderbalu u doktorostwa, w studium miłości Rozalki i Zefiryna, scenach z kościoła czy wreszcie w epizodach choroby Joasi (swoją drogą, uwielbiam ten moment w jakże wielu powieściach, gdy doktor, chwytając chorego za przegub, oznajmia tonem grobowym: „Jeżeli w ciągu godziny […] nie oprzytomnieje, to koniec”, a potem ordynuje przystawienie pijawek jako ostatniego środka ratunku. Warto też jednak zwrócić uwagę na to, że po raz kolejny Zola wraca do kwestii dziedziczności: w rodzinie Heleny występowały choroba psychiczna i suchoty, więc matka boi się, że ujawnią się u Joasi). „Kartka miłości” będzie idealna na początek dla tych, którzy chcieliby przeczytać coś Zoli, a niekoniecznie chcą od razu zanurzać się z głową w bajoro ludzkiej małości, z takim upodobaniem zgłębiane przez pisarza. Może być też znakomitą odtrutką na współczesne powieści romansowo-obyczajowe.
Emil Zola, Kartka miłości, tłum. Katarzyna Witwicka i Leszek Koyorć, Państwowy Instytut Wydawniczy 1958 [Rougon-Macquartowie, t. 8]
O „Kartce miłości” pisały też: Filety z Izydora, Guciamal i Koczowniczka.
Mnie ta powieść bardzo się podobała. Świetnie zostało w niej pokazane rozdarcie Heleny pomiędzy miłością do dziecka – dziecka, które, jak podejrzewała, niedługo miało umrzeć – a pragnieniem kochania mężczyzny. Zgadzam się, że na tle innych powieści autora ta wypada niewinnie i łagodnie. Nie ma tu ostrych diagnoz społeczeństwa, poza tym Zola nie wyszydza bohaterów – o dziwo, można ich polubić. :)
Poczytałem sobie moje stare komentarze pod recenzjami „Kartki” i widzę, że po latach złagodziłem swoją opinię o tej powieści, chociaż nie powiem, żebym kogoś specjalnie polubił. Może poza Zefirynem :)
Z perspektywy czasu (czytałam kilka lat temu) pamiętam jedynie Paryż i język Zoli. Może z uwagi na romansowy temat, który starszej pani nie pociąga już tak, jak zapewne zainteresował pannę na wydaniu (Izabellę Łęcką). Ale myślę, że młodsze czytelniczki mogą – jak piszesz od Kartki miłości zacząć swoją znajomość z pisarzem, który należy do jednego z moich ulubieńców. Swoją drogą przypomniałeś mi o wyzwaniu Czytamy Zolę (chyba mam jeszcze cosik na półce, z czym mogłabym się zmierzyć). Pozdrawiam i dziękuję za wspomnienie mojej skromnej osoby.
Sięgnąłem po „Kartkę” po latach i zachciało mi się więcej, więc już mam naszykowany następny tom, „Radość życia”. Może uda mi się w jakimś realnym terminie przeczytać cały cykl :)
A z Prusa wynika, że panna Łęcka jakoś się nie mogła skupić na lekturze, zbyt zajęta własnymi problemami.
Odrodzenie bloga o Zoli to dobry pomysł, za długo leżał odłogiem.
Książka czeka na lekturę na półce :)
Zerkam ku światom ogólnie pojętej klasyki, ale na razie wciągnęły mnie wiry popliteratury :D No i romans? Raczej nie :)
Za dwa tomy będzie Germinal, ciężka dola ludu roboczego, kapitalistyczne pijawki, może wtedy się skusisz :D
Niedawno przerabiałem „Ziemię obiecaną”. Czym Zola wygrywa w tym zestawieniu? :P
O ile pamiętam, to fabułą, która się nie sypie. Poza tym to Zola był pierwszy :D
Może zatem. Kiedyś. Ale bez obietnic tym razem :P
Nie przyjąłbym drugiej obietnicy, póki pierwsza nie spełniona :D
Ja przeczytałam masowo Zole w liceum. Nasza biblioteka na Soczylasa miała wszystko. Głównie kojarzę żółte kartki, oprawę biblioteczną i Wszystko dla pań. Nie mam pojęcia dlaczego akurat to. Może ten gigantyczny wybór tanich towarów robił wrażenie na dziecięciu PRL. Może sobie coś powtórzę. Pozdrawiam. Małgosia.
W liceum przeczytałem połowę, bo tyle było w mojej bibliotece :) Ale od tamtej pory Wszystko dla pań należy do moich ulubionych książek, czytywanych parę razy. Zanim powtórzę po raz kolejny, to jednak nadrobię te, których nie znam. Pozdrawiam.
A na Skoczylasa było wszystko. Nie byłeś zapisany? Od kiedy się wyprowadziłam z Pragi najbardziej brakuje mi sensownej biblioteki. Na mojej wsi jakoś jest nie po drodze. Małgosia
Byłem, ale rzadko bywałem i do głowy mi nie wpadło, żeby szukać tam Zoli. W zasadzie wypożyczyłem stamtąd tylko Tajemnicę Abigel :)