Patchwork niedbale zszyty (Anna Mieszkowska, „Mistrzowie kabaretu”)

Mistrzowie kabaretu

Przedwojenne kabarety obrosły legendą: wielkie gwiazdy, wielkie szlagiery, cekiny, pióra i oczywiście „schody jak w Casino de Paris”. Pewnie wszyscy potrafimy zanucić „Miłość ci wszystko wybaczy”, a nazwa „Qui pro quo” brzmi znajomo, ale czy nasza wiedza sięga głębiej niż barwne obrazki z kilku filmów w stylu „Halo Szpicbródka”?

Autor i konferansjer

Książka Anny Mieszkowskiej mogła być dobrą okazją do dokładniejszego zapoznania się z sylwetkami dwóch wybitnych twórców kabaretowych międzywojnia: autora piosenek Mariana Hemara oraz konferansjera Fryderyka Jarosy’ego, ukazanymi na tle historii ówczesnej rozrywki. Ich drogi zawodowe zbiegły się na początku lat dwudziestych, kiedy współpracowali w licznych, niekiedy mających krótki żywot teatrzykach; połączyła ich przyjaźń, a rozdzieliła wojna. Niestety „Mistrzowie kabaretu” pozostawiają potężny niedosyt, a przede wszystkim poczucie, że autorka nie potrafiła ogarnąć bogatych materiałów, które pieczołowicie zgromadziła przez lata.

Szczęśliwe czasy

Bardzo interesujący jest początek, z opisem pochodzenia i młodości obu bohaterów. Marian Hemar urodził się we Lwowie w rodzinie żydowskiej i był bratem ciotecznym Stanisława Lema. Wcześnie połknął teatralnego bakcyla, zaczął pisać satyry i piosenki, aż w 1924 roku przeniósł się do Warszawy, gdzie wkrótce zasłynął jako twórca licznych szlagierów. Fryderyk Jarosy pochodził z Pragi, po wybuchu rewolucji uciekł z Rosji do Berlina, gdzie połączył go romans ze słynną aktorką Olgą Czechową. Nawiązał wtedy współpracę z kabaretem Niebieski Ptak i z nim przyjechał do Warszawy, gdzie zapuścił korzenie. Nauczył się polskiego i z charakterystycznym akcentem prowadził konferansjerkę kolejnych kabaretowych przedstawień. To jemu zawdzięczamy odkrycie i wylansowanie Hanki Ordonówny, dyrektorował też licznym teatrom. Opowieść o „złotym piętnastoleciu” polskiego kabaretu (1924–1939) powinna się więc aż skrzyć od błyskotliwych anegdot, historii romansów, opisów kolejnych premier. I właściwie wszystko to w niej jest, ale odnosiłem wrażenie, że tekst się nie klei, nie ma rytmu, nie wciąga. Okres ten opisany jest zresztą na zaledwie stu stronach, pozostaje więc wrażenie pewnej pobieżności. A co gorsza – obaj bohaterowie pokazywani są obok siebie: trudno zrozumieć, dlaczego autorka właśnie te dwie postacie postanowiła połączyć, bo jako żywo o łączących ich związkach dowiemy się bardzo niewiele.

Jarosy i Hemar przed wojną.

„W łodziach samotnych”

To wrażenie odrębności pogłębia się dalej, przy opisie przejść wojennych i powojennych Hemara i Jarosy’ego. Hemar, jako autor piosenek wyszydzających Hitlera, wyjechał we wrześniu 1939 roku i przedostał się na Zachód, gdzie ostatecznie pracował dla polskiego wojska. Jarosy pozostał w kraju; aresztowany przez Niemców uciekł, później musiał się ukrywać, trafił do obozu, a po jego wyzwoleniu pozostał na Zachodzie. I znowu widać w tej części zachwianie proporcji: losy Hemara omówione są dość obszernie, Jarosy’ego zaś mocno pobieżnie i chaotycznie, do tego stopnia, że z trudem można je odtworzyć (gdybym nie znał „Urodził go Niebieski Ptak” Stefanii Grodzieńskiej, miałbym z tym spore problemy). Na pewno jednak jest lepiej niż w partiach wcześniejszych, pojawiają się emocje i wzruszenie, na przykład gdy czytamy, co Hemar napisał w 1943 roku:

Jesteśmy rozbitkami świata, storpedowanego przez niemiecką agresję, hitlerowską zbrodnię. Opuściliśmy statek tonący i teraz w łodziach samotnych, w łodziach na wielkim morzu obłąkanych płyniemy ku nowym lądom. Z tego świata , któregośmy bronili, z dobytku, który tonie, musimy ocalić, wziąć z sobą na drogę i do lądów, do których zmierzamy – dowieźć to, co najważniejsze. Co było w tamtym świecie najlepsze, co będzie w każdym przyszłym najwięcej warte: honor człowieka. Wolność człowieka. Szacunek dla człowieka.

„Lądy, do których zmierzamy”

Nowym lądem, do którego zmierzali, okazała się Wielka Brytania, gdzie Hemar i Jarosy próbowali odbudować swoje życie – i powrócić do tego, co kochali i co umieli robić najlepiej: do teatru. Niestety zapotrzebowanie na polski teatr w Londynie okazało się znikome i wszystkie próby pracy w tym kierunku spełzły na niczym. U obu twórców narastało rozczarowanie nową sytuacją życiową. Jarosy popadł w biedę, chorował, wreszcie zmarł w 1960 roku. Hemar utrzymywał się z pisania m.in. dla Radia Wolna Europa; mnóstwo zresztą miejsca poświęca Mieszkowska jego negocjacjom z rozgłośnią w kwestii honorariów, każdy dolar, każdy funt miał znaczenie. Zmarł w 1972 roku.

Fryderyk Jarosy po wojnie i początek jego listu do Hemara.

Patchwork niedbale zszyty

Napisałem na początku, że „Mistrzowie kabaretu” to mogła być dobra okazja do pogłębienia wiedzy o dwóch znakomitych twórcach. Niestety tak się nie stało. Książka, mając dwóch bohaterów, w zasadzie nie ma żadnego; trudno się na którymś skupić, skoro za chwilę autorka przeskakuje do drugiego, na dodatek zbyt słabo akcentując te momenty ich biografii, kiedy ze sobą współpracowali. Jarosy wypada bardzo blado, poza rozdziałem początkowym, Hemar potraktowany został łaskawiej; sporo dowiadujemy się na przykład o jego filozofii twórcy piosenek i stosunku do własnych utworów („Napisałem kilka tysięcy piosenek. O wiele za dużo. Jest wśród nich tylko kilka, o których czasem myślę, że chciałbym, aby mnie przeżyły”). Atrakcyjny materiał, zapewne w wielu miejscach podający pewne fakty i źródła po raz pierwszy, pełen interesujących, dobrze zakomponowanych ilustracji, smakowitych cytatów, nie składa się na równie atrakcyjną całość. Przypomina patchwork: z daleka barwny i pociągający, ale ogląd z bliska pokazuje, że jest pospiesznie sfastrygowany ze źle dopasowanych łatek; szwy się rozłażą, a tu i ówdzie wręcz zieje dziura. Powtarzanie pewnych informacji, a brak innych, nagłe przeskoki w opowiadaniu, przypisy umieszczone w niewłaściwych miejscach każą mi podejrzewać, że ta książka mogła powstawać w drodze kopiowania i sklejania fragmentów wcześniejszych publikacji Anny Mieszkowskiej – a ma ona na swoim koncie i biografię Hemara, i Jarosy’ego. Ponieważ nie znam tych książek, to jest to tylko hipoteza, ale bardzo prawdopodobna, moim zdaniem. Wielka to szkoda, że dysponująca tak wielką wiedzą autorka przedstawiła czytelnikom rzecz tak niedopracowaną. I Hemarowi, i Jarosy’emy należy się dużo lepsza wspólna biografia, ale musimy na nią poczekać.

Anna Mieszkowska, Mistrzowie kabaretu: Marian Hemar i Fryderyk Jarosy. Od Qui pro Quo do Londynu, oprac. graf. Maryna Wiśniewska, Wydawnictwo Zwierciadło 2016.

(Odwiedzono 407 razy, 1 razy dziś)

20 komentarzy do “Patchwork niedbale zszyty (Anna Mieszkowska, „Mistrzowie kabaretu”)”

  1. Wprawdzie tych innych dzieł autorki nie czytałem, ale się wypowiem, a nawet postawię hipotezę? Wrzuć tę książkę do wody, jeśli wypłynie, spal ją czym prędzej!
    I czepiasz się, doprawdy. Są obaj panowie na wspólnym zdjęciu? Są. Idąc Twoim tokiem rozumowania, to powinno wystarczyć do postawienia hipotezy o ich związkach:P

    Odpowiedz
    • Mokre książki się nie palą, prosz pani! I co to za dziki pomysł, żeby palić książki, hę? Oczywiście, że się czepiam, bo dostałem zakalec w złotym papierku, a miało być drożdżowe z masą kruszonki :D A to wspólne zdjęcie to na pewno fotomontaż, zszywany na okrętkę, ot co.

      Odpowiedz
      • Drożdżowe z kruszonką to bym zjadła, rany! I dobrą książkę o zjawiskach kulturalnych (nie tylko kabaretowych) polskiego dwudziestolecia międzywojennego też bym w sumie przeczytała. Gdybyś miał dostęp do takiego pakietu, podziel się czym prędzej!

        Odpowiedz
          • Nienawidzę zagniatania ciasta drożdżowego, więc czekam niecierpliwie aż odnajdziesz drugą część pakietu Najazd Hunów będzie niczym przy tym, co Ci wówczas urządzę:P
            Jako od pewnego czasu nieobyta w internecie, myślałam, że to tylko u mnie zdechło. Widzę jednak, że nie tylko u mnie. Nic to, będę robić za frekwencję.

            Odpowiedz
            • Ja sobie zakupiłem maszynę do pieczenia chleba, która zagniatanie załatwia we własnym zakresie. Cudowny wynalazek jakiegoś mądrego człowieka :D
              Dziękuję Ci za chęć robienia frekwencji, kolega Bazyl bowiem jest pochłonięty przez obowiązki i jeszcze tu nie dotarł :D

              Odpowiedz
              • Też mam taką maszynę. A oprócz tego miskę do ciasta drożdżowego, która robi „ping”. Nie ma to jednak jak własnoręczne zagniatanie – a tu krew się znajdzie, a tam kawałek paznokcia:P
                Doprawdy, kolega Bazyl nie umie ustalić właściwej hierarchii obowiązków, wstydzić się powinien!

                Odpowiedz
                • Jeśli mam do wyboru zagniatanie maszyną i ciasto albo zagniatanie ręcznie i brak ciasta, to wiadomo, co wybiorę :D Mechanizacja w domu i zagrodzie się przydaje.
                  Koledze Bazylowi uczynię stosowne wyrzuty przy okazji :P

                • Owszem, też doceniam kuchenną mechanizację. Aczkolwiek trzymam w domu dwie makutry (spadek) i żal mi wyrzucić. Jak się włączy maszynę, to klimat jednak nie ten. I odcisków na palcach brak… Aż łza się w oku kręci!
                  A wracając do meritum: czy zastanawiałeś się nad okładką tej książki? Czemu, do diabła, wygląda akurat tak?

  2. Pozwolisz, Momarto, że nie będę odpowiedzi ściskał w coraz węższych ramkach :) Makutra fajna rzecz i chętnie bym zaposiadał, natomiast niekoniecznie używał, mam uraz od czasu, gdy kręciłem tonę maku na tort makowy. Ręcznie :P
    Okładka jest głęboko symboliczna, wiadomo, że kabaret to półnagie girlasy z piórami w sempiternach i kabaretkach. Przecież jakby dali zdjęcie Hemara z Jarosym to nakład by nie zszedł :D

    Odpowiedz
    • Och, a tak dobrze się czułam z talią osy!:P
      Jedną z makutr (tak się to odmienia?) wysłałabym Ci pocztą, ale boję się, że może nie przetrwać tego doświadczenia z racji uzasadnionej wiekiem (osteoporoza!) kruchości.
      Sempiterna – piękne słowo! Taki Hemar, Jarosy i ich sempiterny na okładce – to by dopiero było coś!

      Odpowiedz
      • Zachowaj swój skarb rodzinny, dzieciom przekażesz w posagu :)
        Jak na wielką przyjaźń i współpracę, które ich jakoby łączyły, panowie mają jedno wspólne zdjęcia. I na sempiternach akurat siedzą. To niestety nie były czasy rozpasanych selfiaków w negliżach :D

        Odpowiedz
  3. Kulturalne międzywojnie nie ma jakoś szczęścia do piewców. A i z okresem powojennym nie lepiej. Książka o Irenie Kwiatkowskiej pióra pana Dziewońskiego leży i czeka na zryw mojej determinacji. Ja swoją wiedzę o twórcach tamtego okresu czerpałem z artykułów, które kiedyś ukazywały się w jakimś tytule prasy kobiecej, namiętnie czytanym przez Mamę. Krótkie, ale naprawdę ciekawe i o dziwo niekoniecznie plotkarskie :P A „Urodził go …” tradycyjnie w schowku, obok Bujwida :)
    PS. I prawdą jest, że ciekawe osobowości można w biografii „zarżnąć”. Hrabal, o którym Ci wspominałem utonął w okolicznościach, swoistych egzegezach i wywodach na temat osób mu w życiu towarzyszących. Sporo też wyjaśnia, ale i przytłacza cytatami literaturoznawców, które czytam po trzy razy i pojąć nie mogę :P

    Odpowiedz
    • Akurat Grodzieńska bardzo ładnie opiewała. I Samozwaniec. A teraz zaczynam Ostatnią cyganerię Wittlina i też się zapowiada.
      A biograf, który chce wrzucić w swoją książkę WSZYSTKO, co wie, to zuo. Szczęśliwie jakoś biografia Hrabala mnie nie interesuje, to bez żalu odpuszczę.

      Odpowiedz
      • Stare pióra, wiadomo :) Pisanie pani Stefanii to w ogóle muszę zgłębić, bo coś czytałem i bardzo dobrze się bawiłem. I chyba zacznę robić notatki z lektur i prowadzić jakąś bazę passusów, bo pamięć już naprawdę nie ta. Odnoszę wręcz wrażenie, że ostatnio odkładam książkę na półkę i już w tym momencie nic albo prawie nic z niej nie pamiętam :(
        Pal licho, jak chce wrzucić wszystko choć minimalnie związane z tematem. Natomiast u pana Dziewońskiego nieodzownie każda biografia zaczyna się narzekaniem na tempory, moresy i mizerię współczesnej sztuki kabaretowej, rewiowej i filmowej.

        Odpowiedz
        • Pani Stefania była mistrzynią, o czymkolwiek pisała :) Załóż sobie notesik na uwagi o książkach, przydatna sprawa.
          Dziewoński to przypadek chyba beznadziejny, można wydłubywać z niego wspomnienia, ale tekst autorski do bani.

          Odpowiedz
          • Już sobie wrzuciłem do koszyczka bibliotecznego dwa tomy, w tym ten o Jarosym :) A na wydłubywanie trzeba mieć czas i ochotę, a mnie jak raz nie zbywa ani na jednym, ani na drugim. Z hrabalowej biografii też czasem coś między tymi manifestami artystycznymi i polityką da się wyłowić. Ale ja jestem kiepski w wędkowaniu. Cierpliwości brak, a to ponoć podstawa :P

            Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.