Zawartość Ani w „Ani (z Wyspy Księcia Edwarda)” (Lucy Maud Montgomery, „Ania z Wyspy Księcia Edwarda”)

Ania z Wyspy Księcia Edwarda

 

„Anię z Wyspy Księcia Edwarda” przeczytałem jakiś czas temu, ale niestety (a może na szczęście) nie znalazłem czasu, by o niej od razu napisać. Kilka wrażeń zblakło, kilka rzeczy irytuje nieco mniej. Nie dostanie się polskiemu wydawcy za cyniczną zmianę tytułu tak, by sugerował, iż mamy do czynienia z dalszymi losami Ani Shirley i jej rodziny (badanie zawartości Ani w „Ani” przyniosło zdecydowanie negatywny wynik). Nie będę kpił z Benjamina Lefebvre, odkrywcy nieznanego maszynopisu Lucy Maud Montgomery, który rozgłosił na cały świat, jakie to nietypowe i mało chwalebne cechy mają bohaterowie tej książki i jakie rysy pojawią się na ich świetlanych wizerunkach. Sam zresztą  Lefebvre wycofał się z tych sensacji, kiedy osoby, które czytały coś więcej niż tylko „Anię z Zielonego Wzgórza”, udowodniły mu ignorancję.

Skoro więc

nie mamy do czynienia z obrazoburczą opowieścią o rodzinie Blythe’ów,

to co otrzymaliśmy? Otóż jest to zbiór opowiadań, w klimacie i tematyce podobny do tego, co znamy choćby z „Opowieści z Avonlea”, chociaż faktycznie teksty są mniej ugrzecznione i pojawiają się w nich różne życiowe dramaty. Między opowiadaniami przewijają się scenki z udziałem Blythe’ów, którzy wieczorami czytają wiersze autorstwa Ani i Waltera, snując przy tym rozmyślania i wymieniając uwagi o życiu. Blythe’owie są też ogniwem łączącym zebrane w tomie teksty – dla ich bohaterów stanowią punkt odniesienia, wzór do naśladowania i źródło opinii albo obiekt niechęci i złośliwych uwag. (W pełni oddaje to tytuł oryginału: „The Blythes Are Quoted”, co w swobodnym tłumaczeniu oddałbym jako „Co Blythe’owie powiedzą”). Są uwielbiani albo krytykowani. Robią wszystko najlepiej i z klasą albo ukrywają za piękną fasadą brudne grzeszki. Wszystko zależy od nastawienia do ludzi i świata osoby wyrażającej swoje zdanie. Niekiedy doktorostwo lub ich dzieci przemykają gdzieś w tle podczas uroczystości lub w codziennej scenerii.
A poza tym na Wyspie Księcia Edwarda toczy się życie, jedni umierają (ścigani drwiącym śmiechem spragnionej zemsty kobiety, jak w „Odwecie”), inni się rodzą, kochają i nienawidzą, plotkują i pomagają sobie nawzajem – Montgomery zaś bacznie obserwuje.

Opowiadania są lepsze i gorsze

– słabiej wypadają opowieści z dreszczykiem („Para głupców i jedna święta”, zdecydowanie za długie i dość przewidywalne), dużo lepiej natomiast historie o dzieciach, tych wesołych i pełnych fantastycznych pomysłów (oparte na mało realistycznym pomyśle, ale napisane z humorem „Bliźniaki uruchamiają wyobraźnię”), i o tych smutnych, które marzą o odrobinie serca („Popołudnie z panem Jenkinsem”, „Oszukane dziecko”). Poza tym mamy jeszcze między innymi niemal sensacyjne, okraszone pościgiem samochodowym „Spełnione marzenia”.

Scenki z udziałem Blythe’ów to najsłabsza część książki

– może dlatego, że zawierają zbyt duże dawki przeciętnej poezji, a może dlatego, że niewiele wnoszą do naszej wiedzy o ich rodzinie, nie zmieniają naszej opinii. Nawet trudno się dziwić, że wycinano je z wcześniejszych wydań. Wielka natomiast szkoda, że Montgomery zdecydowała się stworzyć tekst „Kobziarza”, słynnego wiersza Waltera Blythe’a, który tak ważną rolę odgrywał w poprzednich tomach. Mogliśmy wierzyć, że to przejaw prawdziwej poezji, utwór zdolny porywać tłumy. Złudzenia prysły w zetknięciu z przeciętną rymowanką, która otwiera książkę. Nie wiem do końca, czy to wina autorki, czy nader średniego przekładu.
„Ania z Wyspy Księcia Edwarda” jest książką przede wszystkim dla zagorzałych wielbicieli cyklu. Chociaż faktycznie porusza trudne tematy (zemsta, śmierć, starość, nieślubne pochodzenie), nie wnosi – według mnie – nic nowego w porównaniu z tym, co znajdziemy w innych książkach Lucy Maud Montgomery. Czyta się dobrze, niewiele zostaje w pamięci.
Lucy Maud Montgomery, Ania z Wyspy Księcia Edwarda, tłum. Paweł Ciemniewski, Wydawnictwo Literackie 2011.
 

Podobne pozycje:

Ania z Zielonego Wzgórza

Lucy Maud Montgomery

(Odwiedzono 5 839 razy, 13 razy dziś)

33 komentarze do “Zawartość Ani w „Ani (z Wyspy Księcia Edwarda)” (Lucy Maud Montgomery, „Ania z Wyspy Księcia Edwarda”)”

  1. czytałam tylko 'Ania z Zielonego Wzgórza’ chyba w piątej klasie podstwówki i nie wiem dlaczego, ale nie złożyło się żebym czytała dalsze części przygód Ani…

    Odpowiedz
  2. Rzuciłam się na to coś jak pies na kości, ale po pięćdziesięciu stronach stanęło mi to w gardle.
    Co za koszmarne wypociny. To naprawdę ONA napisała? :/

    Odpowiedz
  3. @Bluedress: ja zacząłem czytać Anię dopiero na studiach, więc może jeszcze wszystko przed Tobą:)

    @Agawa79: niestety ten chłam o duchu na początku to najgorszy kawałek, przejdź do następnego opowiadania, powinno być lepiej:P

    Odpowiedz
  4. Szkoda, że zawartość Ani w „Ani…” niewielka. :( Cała ta afera z mroczną i depresyjną powieścią Montgomery wydała mi się naciągana. Mimo to żal.
    Wygląda na to, że wydawca kanadyjski przesadził z zamieszaniem wokół książki, natomiast wydawca polski dla odmiany całkowicie zignorował możliwość szumu medialnego wokół „wyjątkowego” tomu cyklu.
    Niewątpliwym plusem tej książki jest Twoja świetna recenzja.
    Ja jeszcze nie czytałam „Ani z Wyspy Księcia Edwarda”, ale poziom motywacji spada niczym jesienne liście. :)

    Odpowiedz
  5. ojojoj :) motywacja może i wątpliwa (faktycznie do tej pory wpadam tylko na chłodne recenzje), ale jak mogę nie przeczytać tej książki? Poprzednie osiem przerobiłam już co najmniej ze trzy razy, to i tę choćby z ciekawości muszę i już! :)

    Odpowiedz
  6. @Anek: można to czytać na końcu, albo wcale – wielkiej różnicy nie będzie. Jak szum przycichnie, pewnie znowu wydawcy wrócą do wersji bardziej skondensowanej typu „the best of” i wtedy może być ciekawiej:)

    @Lirael: przykro mi, że podciąłem Ci motywację, ale myślę, że w sezonie jesienno-grypowym będzie to niezłe czytadło, więc nie zniechęcaj się ostatecznie:) Może to i lepiej, że polski wydawca ograniczył się do zmiany tytułu na bardziej marketingowo „nośny” i nie brnął w pseudosensacje, bo pewnie pod siedzibą miałby permanentną pikietę wielbicieli Ani rzucających jajkami w prezesa:)

    @Sempeanka: skoro osiem przerobiłaś po trzy razy, to ten tom też przerób. Zaliczasz się do kategorii „zagorzały wielbiciel”:D

    @Kasiek: prawda, że mogło być tak pięknie?

    Odpowiedz
  7. Jeszcze kilka lat temu rzuciłabym się na tę Anię, niezależnie od poziomu Ani w Ani, dziś mój zapał osłabł. Zwłaszcza twoje stwierdzenie, czyta się dobrze, niewiele zostaje w pamięci. Szkoda mi czasu, które się prześlizgują przez moją pamięć. Dołączam do wcześniej wyrażonych głosów żalu, szkoda, że to jednak nie to…

    Odpowiedz
  8. :)) mówisz? no może i tak :) Faktycznie lubiłam ten cykl i wcale nie przeszkadzala mi niespójność charakterów głównych postaci w kolejnych częściach. Ot po prostu traktowałam je niemal jak odrębne historie.

    Na pewno przeczytam, może poczekam az trafi do biblioteki – na razie mi się nie pali. Na razie zanurzyłam się w świat Romy Ligockiej i nie mogę się przestawić na „lekko i łatwo”.

    Odpowiedz
  9. o nie, wcale nie zgadzam się z tym, że „ostatni tom ani z zielonego wzgórza” to chwyt marketingowy! l. m. montgomery napisała to właśnie z myślą o ostatecznym pożegnaniu się z postacią ani, a to że blythe’owie nie pojawiają się tam często… cóż, w „dolinie tęczy” też byli raczej postaciami pobocznymi.
    a swoją drogą – u mnie ania była pierwszą „prawdziwą książką” i od 6 roku życia do końca gimnazjum czytywałam ją prawie rok w rok. czasem częściej ;) kanada i pei to dla mnie najprawdziwsza ziemia obiecana, chyba wybiorę się tam niebawem na samotną pielgrzymkę. ale kilka tygodni temu, w jednym z tych naprawdę złych i pustych momentów życia, wróciłam nie tylko do ani, ale i do całej twórczości l.m. m. (wszystkie powieści i mnóstwo opowiadań pożerałam jako jako dziecko), również pamiętników. polecam każdemu dla własnej refleksji. cała seria o ani to taki antydepresant i myślę, że montgomery stworzyła tutaj historię życia jakie chciała mieć, a nigdy nie miała.
    a pochodzenia marnych rymowanek szukajcie w serii o emilce starr :) bo to niemal autobiografia autorki, a nawet więcej – jest tam parę wątków (jak i w innych jej powieściach), które można śmiało podciągnąć pod podświadome wyznania spraw i żali, co do których nikt nie przyznaje się sam przed sobą :)

    Odpowiedz
  10. @Anonimowa: rzecz w tym, że napis na okładce nie głosi „ostatni tom Ani”, co należałoby rozumieć jako ostatni tom cyklu i do czego zapewne nikt nie zgłaszałby pretensji. Napis brzmi „ostatni tom przygód Ani” – a to jednak, przynajmniej moim zdaniem, sugeruje, że Ania jakieś przygody przeżyje:P Zgadzam się natomiast, że cykl o Ani to znakomity antydepresant, wielokrotnie korzystałem z jak najlepszym wynikiem. Dzięki za sugestię o związkach rymowanek z cyklem o Emilce, niestety nie podszedł mi w czytaniu i zdążyłem niemal zapomnieć o jego istnieniu.

    Odpowiedz
  11. masz rację, przeoczyłam słowo „przygód”, to znacznie zmienia wydźwięk :)
    muszę przyznać (acz z bólem), że jedyne naprawdę dobrze napisane książki maud montgomery to właśnie seria o ani. wszystkie inne natomiast są tylko dla takich maniaków jej twórczości i samej osoby pisarki jak ja ;P bo obiektywnie książki o emilce nie są dobre i nie dziwię się, że wielu osobom nie podchodzi – są często naiwne i naciągane, a styl nierówny, nieco koślawy, rzadko zachwyca. ale można tam znaleźć wiele „tropów” wyjaśniających osobowość ich autorki. emilka – podobnie jak l.m.m. – nie była wybitną poetką i chyba dobrze zdawała sobie z tego sprawę, a i tak uparcie pisała wiersze i wolała to od prozy.

    Odpowiedz
  12. Masz rację co do nierównego poziomu książek LMM, nawet w serii o Ani zdarzają się koszmary typu Ania na uniwersytecie (po przeczytaniu oryginału przestałem się dziwić, że przez długie lata wydawano wersję skróconą). Do lepszych powieści spoza cyklu o Ani dorzuciłbym Dzban ciotki Becky, który mnie nieodmiennie bawi i Błękitny zamek. Mam jakiś tom dzienników i biografię LMM, więc na pewno zgłębię biografię.

    Odpowiedz
  13. zacofany.w.lekturze: „Dziewczynkę…” słuchałam w niedzielę w formie audiobooka ze cztery godziny, ale nie kontynuowałam już tematu w tygodniu… nie było sprzyjających warunków na audio ;) czekam na książkę.
    Mocno odbiegam od tematu postu :) Ale co tam :) Powiem ci jeszcze że wydaje mi się że to raczej „Dziewczynka…” powinna być lektura szkolną, skoro już sięgnięto po tę tematykę, a nie „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Uwielbiam książki Krall, ale ta akurat nie wydaje mi się ani wybitna ani sztandarowa. Daj znać jak przeczytasz.

    Odpowiedz
  14. @Sempeanka: gdy Krall wchodziła do kanonu lektur, Dziewczynki jeszcze nie było:) Mnie się Zdążyć bardzo podobało, a w tym wypadku raczej nie o wybitność i sztandarowość szło decydentom od lektur:) Dzban możesz znać jako bodajże Splątane losy (oryg. Tangled Web).

    Odpowiedz
  15. Bez wątpienia zaliczam się do zagorzałych wielbicieli, bo w końcu 8 tomów + Opowieści z Avonlea i Pożegnanie z Avonlea, no ale pomimo opiń, jakie przeczytałam, muszę, ale to muszę to przeczytać! Pomimo, że wydaje mi się, że LMM mogła napisać to w depresji, bo w końcu – niektórym to wiadomo, miała problem rodzinne i to raczej przez to. W każdym bądź razie wydaje mi się, że ona nie chciałaby, żeby odkryto ten tom…

    Odpowiedz
  16. Czytałam całą serię kilkukrotnie parę ładnych lat temu, ale nie odważyłam się sięgnąć po tę część. Jakoś ubzdurało mi się, że Gilbert zdradza w niej Anię… Teraz już na pewno przeczytam, bo odświeżam sobie od początku, tyle że po angielsku. :)
    ~Wer

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.