Roku czytania biografii nie wymyśliłem tak całkiem bezinteresownie. Chciałem się w ten sposób zmobilizować do napisania o kilku przeczytanych książkach, które być może wstawiłbym na półkę bez poświęcenia im chociaż kilku słów. A tak, to proszę: jest cel, jest i motywacja, więc przedstawiam pierwszą z zeszłorocznych zaległości.Jan Brzechwa, prawnik z wykształcenia, chciał zabłysnąć jako poeta, w końcu pokrewieństwo z Bolesławem Leśmianem zobowiązywało. Zadebiutował wierszem w wieku piętnastu lat, ostatecznie jednak, niejako wbrew sobie, skupił się na twórczości dla dzieci, która przyniosła mu nie tylko miłość małych czytelników, ale i upragnioną sławę, i stabilność finansową. Sam żartował, że pisanie dla dzieci jest dla niego sposobem, by trafiać do ich… matek:
Wiadomo przecież od stuleci,
że taki rzeczy jest porządek:
do matek trafia się przez dzieci
tak jak do mężczyzn – przez żołądek.
Czy to uwłacza matkom miłym?
No cóż, przyznaję się: zgrzeszyłem.
Lubię twarzyczki wasze młode
i często sobie wyobrażam
wasz wdzięk i powab, i urodę,
i mimo woli się rozmarzam.
A gdy marzenie mnie kołysze,
wtedy dla dzieci wiersze piszę.
„Akademia pana Brzechwy” to typowy zbiór wspomnień – najpierw siostra przedstawia dom rodzinny przyszłego bajkopisarza, a potem żona, przyjaciele, koledzy i współpracownicy dorzucają własne historie, anegdoty, charakterystyki. (Grono autorów jest zresztą wyborne. Jak napisała Stefania Grodzieńska: „Powiedz mi, kto napisał o tobie wspomnienie pośmiertne, a powiem ci, kim byłeś”. Stosując to kryterium, możemy uznać, że Jan Brzechwa był wielkością niekwestionowaną).
Z tych wszystkich materiałów wyłania się Jan Brzechwa jako wybitny znawca prawa autorskiego, niespełniony poeta, uwielbiany bajkopisarz, człowiek szarmancki, czuły na damskie wdzięki, smakosz i miłośnik kart. Jednym słowem, jak stwierdziła redaktor Irena Szymańska, „człowiek przyjemnie jednoznaczny”, życzliwy, pogodny, taktowny, upiornie pracowity i obdarzony wielkim poczuciem humoru. Nawet pieniądze tracił z wdziękiem i jednego nie znosił nade wszystko – nudy.
Młode matki, dla których ponoć pisał Brzechwa, chyba wolałyby nie wiedzieć, w jakich okolicznościach rodziły się pomysły na utwory dla dzieci. Takie „Opowiadał dzięcioł sowie” to rezultat suto zakrapianej kolacji, podczas której pijany w drzazgi działacz spółdzielczy zamówił książkę propagującą spółdzielczość u równie pijanego poety i niewylewającego za kołnierz ilustratora. Jak podsumował ów rysownik, Eryk Lipiński: „Książeczka ta może służyć nie tylko dzieciom, ale przeciwnikom prohibicji jako niezbity dowód pożytków wynikających z picia wódki w dobrym towarzystwie”.
Pan Kleks, rys. Jan Marcin Szancer, 1963 rok. |
Wspomnienia te czyta się trochę jak jedną z baśni Brzechwy. Rzadko się bowiem zdarza, by nawet w tego rodzaju publikacjach – z definicji mających nieco hagiograficzny charakter – panowała powszechna zgodność co do charakteru bohatera i taka temperatura uczuć wobec niego (oraz równie wysoki poziom literacki). Mnie w pamięć zapadł szczególnie tekst Seweryny Szmaglewskiej, bardzo osobisty i pokazujący nie tylko Brzechwę jako prezesa łódzkiego oddziału Związku Literatów Polskich, ale przede wszystkim jako mentora młodej pisarki, który zachęcał ją do pracy nad „Dymami nad Birkenau” i przeprowadzał przez czyhające po drodze debiutantki pułapki.
Przyjemna jednoznaczność bajkopisarza bywa współcześnie podważana, co jakiś czas na nowo budzi bowiem kontrowersje aktywność Brzechwy w okresie stalinowskim. Autorzy wspomnień z dyskrecją przemykają się nad tą kwestią. Chyba tylko Ryszard Matuszewski napisał o tym ciut więcej: „Janek nie był typem opozycjonisty […]. Nie wstydził się też wierszy pełniących funkcje wyraźnie usługowe: od tego był mistrzem w pisarskim rzemiośle, żeby umieć napisać na odgórne zamówienie również tren, pean czy panegiryk”. Tego typu utwory pisał zresztą i przed wojną: wydał w 1938 roku tom „Imię wielkości. Wiersze o Józefie Piłsudskim”. Nie wypierał się go nigdy, tak samo jak nie wypierał się o trzynaście lat późniejszych „Strof o Planie Sześcioletnim”. Rozmaitym wojenkom i dyskusjom właściwe proporcje przywrócił niedawno Krzysztof Varga i pod jego zdaniem mógłbym się podpisać:
Ja „Pana Kleksa” uwielbiam i nic nie zmienia mojego uwielbienia dla Brzechwy; gdyby „Pana Kleksa” napisała, dajmy na to, Wanda Wasilewska – Wandę Wasilewską bym sławił.
Swoją drogą, może warto sprawdzić, co też Wasilewska napisała?
Akademia pana Brzechwy. Wspomnienia o Janie Brzechwie, red. Antoni Marianowicz, Czytelnik 1984.
Wykorzystałem fragment felietonu Krzysztofa Vargi „Brzechwa dzieciofob, czyli kompleks bajkopisarza” („Gazeta Wyborcza”, 16 maja 2013 roku), za który dziękuję Ani.
Wasilewska? Na przykład „Pokój na poddaszu”, który zresztą w dzieciństwie zrobił na mnie duże wrażenie.
Na pewno ciekawa jest też autobiografia Brzechwy „Gdy owoc dojrzewa”.
Właśnie o „Pokoju” myślałem, ale najpierw zużyję zapasy Wandy Żółkiewskiej i poznam Halinę Górską, też lewicującą.
Autobiografię Brzechwy mam, nie powiem, dzięki komu :)
Już nie pamiętam, kto komu polecił, ale najważniejsze, że mamy, bo chyba warto. :)
Ciekawe, czytając akapit o penach na rzecz planu sześcioletniego stwierdziłam, że się idealnie w moment wstrzeliłeś, bo właśnie czytam (nie, nie czytam, znowu łażę po blogach ghrr..) rozdział o literaturze z okresu socrealizmu. Zgadzam się, że niezależnie jednak od tego, Brzechwa to Brzechwa, za pana Kleksa też uwielbiam i trudno, trzeba pewne fragmenty z jego biografii przełknąć. Zresztą, nie on pierwszy, nie ostatni. Andrzejewski miał silną fazę zachwytu komuną, a jakoś nie jestem w stanie nie doceniać „Miazgi”, podobnie z Konwickim. Trzeba też brać pod uwagę inne zmienne związane z trudnościami epoki. Wydaje mi się, że oceniać jednoznacznie jest zbyt łatwo.
Nie chodzi o to, żeby zapominać czy pomijać, ale żeby właśnie uwzględniać więcej zmiennych niż tylko „podpisał”, „wychwalał”, co zwykle prowadzi do bezwzględnego „zeszmacił się”. No ale niestety wiele osób lubi uproszczenia, widać świat wydaje się im wtedy prostszy :(
Nie da się ukryć. Dzielenie świata i ludzi w sposób ewidentnie czarno – biały to jedna z wad ludzkości. A zgadzam się, że zatajać też się nie powinno. Po prostu przyjąć do wiadomości i próbować zrozumieć „koloryt” czasów. Nie zawsze łatwo było odmówić, nie zawsze najlepszym wyjściem była emigracja. A umiejętność pisania na każdy temat to też zaleta! Szczególnie, gdy to pisanie nie traci na wartości niezależnie od tematu. Choć powiem szczerze, że już szczególnie tych wierszy Brzechwy czytać nie muszę ;-)
Ale rymowany przepis Brzechwy na flaczki byś przeczytała? Rozkoszna rzecz:)
Złośliwiec ;P
Wcale nie, on serio napisał taką rzecz:
„Kilo flaków na początku
Dobrze oczyść, wrzuć do wrzątku,
Przepłucz, odcedź. Na to nalej
Rosół z kości. Gotuj dalej.”
Złośliwiec do kwadratu ;P przecież nie wątpiłam że coś takiego napisał..
Dalej jest jeszcze fajniej, chociaż flaków nie znoszę:)
A wszystkich socrealistycznych utworów naszych rozmaitych wieszczów naczytałem się w młodości, w ramach zachłystywania się jawnością, niecenzuralnością itp.
Mi starczyło parę tekstów na studiach. Więcej mi nie trzeba do szczęścia..
Skoro Kolega zaczyna już Vargę cytować, to znaczy, że bakcyl połknięty.;) Cieszy mnie to niepomiernie.;)
I dobrze, że Brzechwa różne rzeczy pisał, inaczej byłby zbyt idealny. Jestem zdania, że największą wadą człowieka jest brak wad.;)
Varga się tu nadawał idealnie, raz jeszcze dzięki za rozsianie bakcyla:)
Gdyby wierzyć wspomnieniom z tomu, to taki był, dobrze, że się komuś czasem coś wymknęło, chociaż to pewnie Urbanek odarł Brzechwę do końca z uroku.
Ależ proszę bardzo, KV zasługuje na uwagę, oklaski itp.;)
Czyli najpierw lepiej czytać Brzechwę w wersji light? Jutro obejrzę tę książkę w bibliotece, na szczęście jest.
Wersja light jest przede wszystkim kopalnią fantastycznych anegdot różnego kalibru, o dziwo wszystkie teksty trzymają też poziom. No i masa prywatnych zdjęć, takie z lodówką rządzi :)
Z lodówką? To sporo mnie ominęło.;( Niestety zanim doszłam do półki z Marianowiczem miałam już wyczerpany limit książek do wzięcia. Ale tytuł jest odnotowany, nie zginie. Jeśli teksty trzymają poziom, tym bardziej warto pamiętać.
Całe wspomnienie żony jest poświęcone tematowi „mój mąż i jedzenie”, jest o czym poczytać :) Poziom musiał być wysoki: Marianowicz, Grodzieńska, Lipiński, Iwaszkiewicz, Szymańska, Szmaglewska…
Nawet Iwacha? No, no.
Skoro żona pisze głównie o upodobaniach kulinarnych/żywieniowych Brzechwy, czuję się bardziej zmotywowana.;)
Iwacha poprzez jakieś wspomnienie pośmiertne, ale ładne.
Żonę naprawdę warto poczytać, cytuje m.in. wiersz o flaczkach, który podałem w którymś komentarzu:)
Brzechwa to jednak dla przede wszystkim „Brzechwa dzieciom”, „Pan Kleks” jakoś przeszedł bez echa, w przeciwieństwie do „Pokoju na poddaszu”, który swego czasu należał do moich ulubionych książek.
Z „Brzechwy dzieciom” „Witalisa” znałem na pamięć, a i dziś to i owo jeszcze pamiętam, ale „Kleks” to była absolutna fascynacja:)
A drugi głos na „Pokój na poddaszu” sprawia, że jestem coraz bardziej tej książki ciekawy.
Zaznaczam, że bardzo mi się podobał w podstawówce a od tego czasu trochę się jednak zmieniło :-)
Biorę na to poprawkę, rzecz jasna. Ciekawe, czemu mnie to w ręce nie wpadło, przecież na pewno było w bibliotekach.
To chyba była nawet lektura – może akurat nie było Cię na tej lekcji?! :-)
Jeśli było lekturą, to co najwyżej uzupełniającą i na pewno jej nie omawialiśmy. Timura i jego drużynę to i owszem :)
U nas oprócz niego był też do wyboru „Kordzik” albo „Samotny biały żagiel”.
Hmm, to takich rzeczy raczej na pewno nie było, nawet jako uzupełnień. Jakiś Putrament w ósmej klasie był, ale z Rosjan tylko Gajdar.
To ja też dorzucę głos na „Pokój na poddaszu” – czytałam i bardzo miło wspominam, chociaż nad kilkoma fragmentami płakałam jak bóbr…
A Halinę Górską za baśń „O księciu Gotfrydzie, rycerzu gwiazdy wigilijnej” będę kochać do końca świata:)
Zresztą Żółkiewską i jej „Ślady rysich pazurów” też miło wspominam.
„Gotfryda” chyba czytałem, ale teraz chciałbym „Chłopców z ulic miasta” i „Drugą bramę”.
„Śladów rysich pazurów” nie lubiłem, ale to dlatego, że nie cierpię opowieści typu „samotny chłopiec przebijający się przez ciemny las pełen niebezpieczeństw”, a tam chyba takich momentów było sporo.
Uuuu … Panie … , to słabiutko – do dziś pamiętam zieloną okładkę cegły – „Poematu pedagogicznego” Makarenki a na dokładkę „Młodą gwardię” i „Opowieść o prawdziwym człowieku” – eh, miał człowiek wówczas zdrowie … :-)
„Poemat” zacząłem czytać na własną rękę, też miał zieloną okładkę. Wytrzymałem może jedną trzecią, bo się zrobiło nieznośne, mimo iż dzieckiem byłem nieuświadomionym politycznie. A „Opowieść” sobie zapodałem jako całkiem duży chłopiec i przeszła, scenę z jeżem do dziś wspominam :P
„Chłopców z ulic miasta” też czytałam, ale oprócz ogólnego wrażenia nie pamiętam jej za specjalnie. Zresztą wiecznie mi się ta książka myliła z „Chłopcami ze Starówki” Haliny Rudnickiej, która to powieść z kolei podobała mi się bardzo.
O popatrz, a ja myślałam, że chłopcy lubią książki typu „samotny chłopiec przebijający się przez ciemny las pełen niebezpieczeństw”. Ot, niespodzianka;)
A nawiązując do tego co wyżej pisze Marlow, to w moich szkolnych czasach „Kordzik” i „Samotny biały żagiel” też były w uzupełniających lekturach (tak gdzieś VII, VIII klasa), natomiast Gajdar był obowiązkowy – „Czuk i Hek” i oczywiście „Timur”.
Może Ty młodszy od nas jesteś i już wtedy nie było tych książek w kanonie?
„Poemat” przeszedłem do końca choć pamiętam go przez mgłę, a „Opowieści” i „Młodej gwardii” nawet przez mgłę nie pamiętam :-)
Chyba jestem nietypowym chłopcem, bo mi tak zostało. Do dziś mam drgawki przy serialu „Gazda z Diabelnej” – chłopcy się tam ciągle plączą po jakichś pustych hangarach i stale ktoś ich tam obserwuje, brrr.
„Czuka i Heka” też nie czytałem, do dziś zresztą. Z Marlowem kiedyś ustaliliśmy, że jesteśmy niedużo, ale jednak przesunięci w czasie :D
Marlow: do Polewoja mnie zachęciła „Księga urwisów”, oni to tam chyba czytają albo oglądają. Nie wiem, czy „Młoda gwardia” też nie jest wspomniana.
Bo wbrew temu, co można by przypuszczać, czytając i słuchając ostatnio różnych takich, naprawdę mało kto jest „typem opozycjonisty”. Czytałam ostatnio trochę o Natalii Gorbaniewskiej i jestem absolutnie przekonana, że nigdy, przenigdy nie postąpiłabym tak jak ona, mając tak małe dzieci. Nie wiem więc, co i kogo miał Brzechwa, czy też czego nie miał, ale po prostu go lubię, chromoląc przy tym jego biografię.
Chociaż nie do końca podzielam słuszność jego spostrzeżeń na temat drogi dojścia do młodych matek:P
Nie udawaj takiej odpornej na urok szpakowatych panów opowiadających piękne baśnie :) Nie wiem, co kierowało Brzechwą, ale też chromolę. Miałem czytać Urbanka, ale chyba straciłem ochotę.
Najwyraźniej spotykam niewłaściwych szpakowatych panów:(
A Urbanka dostałam w prezencie urodzinowym ponad pół roku temu i tak sobie leży. I pewnie poleży jeszcze przez jakiś czas, chyba że coś mnie trzepnie. Natomiast „Akademię Pana Brzechwy” chętnie chwyciłabym w rękę natychmiast; cóż, kiedy mi ją właśnie zutylizowali w bibliotece.
O, i to tyle z posiadania nowości :P Mój egzemplarz wspomnień rozpadł się na luźne kartki, bo to kryzysowe wydanie. Szkoda, że biblioteka się pozbyła, bo można co prawda nabyć książkę bez trudu, ale przecież wszyscy w nowym roku ślubowaliśmy powstrzymanie się od kompulsywnych zakupów :D W każdym razie, jeśli uda mi się w najbliższym czasie ten rozsyp skleić, to mogę Ci pożyczyć.
Tak jakoś to wygląda z tymi nowościami, niestety. Mam sporą półkę takich, na które rzucałam się zachłannie w księgarniach, jakby natychmiast mieli zakazać ich sprzedaży, i których – odkąd znalazły się w mojej własnej biblioteczce – od tamtej pory nie omiotłam nawet wzrokiem.
W przyszłym tygodniu spróbuję obadać bibliotekę, bo parę razy zdarzało się już tak, że co innego widniało w sieci, a co innego stało na półce. W razie gdyby jednak tym razem oba światy się pokrywały, zwrócę się albo do mistrza introligatorstwa (dzięki!), albo do mistrza zakupów w sieci (ja tam niczego nie ślubowałam:P).
Też mam masę takich (już nie) nowości :P Na szczęście książki się nie przeterminowywują.
Powodzenia w łowach w takim razie, na wszelki wypadek zacznę jednak sklejać kartki :P
Przeterminowują? No, nie psują się, o.
Ja tam byłabym za pierwszą językową opcją, ale co ja tam wiem!:P A psuć się psują, przynajmniej te z peerelowskich czasów: żółkną, rozpadają się. Obejrzałam parę ofert „Akademii..” na allegro: jak nie odpadnięta od całości okładka (to, że nie ma takiego słowa jak „odpadnięta”, to wiem:P), to żyjące własnym życiem kartki. Ech, i było przeczytać od razu, w 1984 roku?
Pooglądaj sobie książki z końca XIX wieku drukowane na kwaśnym papierze, od razu polubisz peerelowskie druki na papierze klasy piątej.
W ’84 „Akademię” pewnie sprzedawali spod lady względnie wymieniali na co najmniej pół kilo szynki, więc wtedy by nie dało rady poczytać. Ja widzę jedną ofertę ze stanem „uszanowanym i dobrym”, a drugą na oko „bardzo uszanowanym”, więc nie mnóż trudności :P
Jakoś nie miałam (nie)przyjemności, najstarsze książki mam z początku ubiegłego wieku i są w całkiem niezłym stanie:)
Najgorsze jest to, że jestem posiadaczką samych książek spod lady. Niewykluczone więc, że w którymś z licznych kartonów spoczywa i Marianowicz. Tylko a) w którym? b) czy aby na pewno spoczywa? Chyba łatwiej kupić na allegro, psiakrew:(
A ci od stanu „uszanowanego i dobrego” już raz mi podpadli, więc nie wierzyłabym im tak bardzo.
Widać ludzie różnie rozumieją uszanowanie.
A co do kupowania nowego, gdy nie można znaleźć starego egzemplarza, to masz bardzo godną współtowarzyszkę procederu :D
Jak Ci się obaj synowie nauczą pisać, to zasadź ich do spisania zawartości pudeł :)
Mam wrażenie, że doskonale wiem, kto to, ale posiadam również dziurę w mózgu, w miejscu gdzie było jej nazwisko:P
Sądzę, że sama do tego dojrzeję, i to już niedługo. Kiedy pakowałam zawartość do pudeł, miałam nawet taki plan, żeby wszystko spisać, i nawet coś tam zaczęłam, ale byłam wtedy w dość zaawansowanej ciąży i hormony popukały mnie w czoło na tyle mocno, że przestałam:(
Czas teraz wziąć odwet na przyczynach burzy hormonalnej i zagonić małoletnich do roboty społecznie użytecznej :D
Tak o tym do tej pory nie myślałam, ale faktycznie: jest to myśl! Starszy ma przerąbane!:P
Nie bądź prosię, poczekaj aż i młodszy się nauczy chociaż drukowanymi pisać :P
Po pierwsze, Młodszy jest niewinny. Po drugie, czy Ty wiesz ile ja książek zdążę do tego czasu bez sensu kupić???
No to jest argument. Biedny Starszy :P
Przede wszystkim cieszę się, że przy okazji postu o Brzechwie objawiło się, że Pokój na poddaszu (tej Wandy Wasilewskiej) podobał się nie tylko mnie, bo już myślałam, że jakaś odosobniona byłam. Oczywiście czytałam, jako nieświadome czegoś takiego jak ideologia i manipulacja dziewczątko, ale jakoś tak do dziś miło wspominam i tylko boję się dziś powrotu do lektury, coby się nie okazało, że dziś świadoma znaczenia obu pojęć na książkę spojrzę bez sympatii. Dlatego, jeśli przeczytasz ją to ja bardzo poproszę o recenzję z tego dorosłego czytania. A co do Pana Kleksa to mogę się tylko powtórzyć-uwielbiam Brzechwę za Kleksa i jest dla mnie właśnie autorem Akademii i Podróży przede wszystkim.
Wasilewska będzie na pewno, o ile uda mi się zdobyć egzemplarz, bo jak na lekturę wydawaną chyba w setkach tysięcy egzemplarzy dostępność jest kiepska :(
dzięki Waszym komentarzom przypomniałam sobie wiele lektur z dzieciństwa, w tym właśnie „Pokój na poddaszu” (oj nieraz się zryczałam nad tą książką) i Polewoja (też wtedy zrobiła na mnie wrażenie). Nie były to moje lektury szkolne, tylko jakieś stare egzemplarze wyszarpnięte z czeluści biblioteki domowej – pożółkłe kartki z poszarpanymi brzegami, niejednokrotnie wypadające kartki i strach, czy jakiejś nie zabraknie. A że molem książkowym byłam chyba już w łonie matki, to zawsze uwielbiałam takie starocie.
A co do Brzechwy – to kocham Go i zawsze będę. Do tej pory potrafię chwycić za jego wiersze i odkrywać Go na nowo. „Pan Kleks” zawsze był dla mnie arcydziełem. :)
Też uwielbiam te wspominki, dzięki którym wypływają zapomniane lektury :) Nie ma to jak porządny biblioteczny staroć.
A Brzechwa trzyma się mocno również w biblioteczkach moich córek :)
Nigdy bym nie pomyślała, że staro dobry Brzechwa był takim „czułym na damskie wdzięki” osobnikiem, że aż marząc sobie o powabnych młodych żonkach, pisał dla ich dzieci bajki;) Uroczy wierszyk.
A co do „Pana Kleksa”, to chyba nawet nie trzeba wpisać, jakie wrażenie do tej pory wywiera na dzieciarni. Ja też bardzo ciepło wspominam z lat szczenięcych. A do tego jeszcze ta ekranizacja, w której były te przerażające wilki z czerwonymi oczyskami, do tej pory sobie przypominam tę potworną muzykę, te dziwne odgłosy, które akompaniowały ich przemarszom na ekranie… Ciarki przechodzą.
Urok takich wspomnieniowych zbiorków polega na tym, że rozmaite ciekawostki wychodzą na jaw :)
O tym, kto się bał wilków z filmu o Panu Kleksie już tu kiedyś dyskutowaliśmy, chyba na wszystkich robiły dość piorunujące wrażenie.
Tez uwielbiam Pana Kleksa zwłaszcza część pierwszą i trzecią. Dlatego jakoś nie bardzo chciałam sięgnąć po Brzechwę nie dla dzieci. Za to ten tytuł wydaje się bardziej przyjazny i pisarzowi i jego czytelnikom.
Jeśli lubisz ciepłe opowieści z nutką humoru, to jak najbardziej polecam.
a kto nie lubi?
Znalazłoby się pewnie parę osób, które kręcą inne klimaty :)
A mnie się „Akademię …” czytało bardzo dobrze i podobał mi się obraz Brzechwy w niej przedstawiony. I nic to, że jednostronny i pewnie uładzony, bo „o zmarłych etc.”, a tu jeszcze o znajomym czy współpracowniku. I nawet książka Urbanka nie zmieniła mojego zdania o Brzechwie jako po prostu sympatycznym człowieku.
To u Ciebie zobaczyłem tę książkę:) A ja sobie Urbanka chyba odpuszczę, co sobie będę psuł obraz:P
Pewnie, lepiej przeczytaj kolejny raz Akademię albo Wiersze dla dzieci :D
Uhum, właśnie Starsza przygotowuje na konkurs recytatorski Kaczkę Dziwaczkę, jestem absolutnie na bieżąco :D
Stosuje patent z zatkanym palcami nosem? U nas taka właśnie wersja, podawana przez Szymka, biła rekordy popularności :D
Najpierw opanowanie pamięciowe, potem interpretacja. Będziemy szli w kierunku nosowości :P
Pomysł ograny czy nie, ale nie ma jak nosowa Kaczka Dziwaczka :D
Też tak uważam. Rozważałem włączenie w celach szkoleniowych piosenki o Kaczce z filmu o Kleksie, ale to skończyłoby się odśpiewywaniem wiersza, a nie wiem, co na to jury :)
Myślę, że lepiej jednak nie, bo to jednak konkurs recytatorski, a nie melo :)
Toteż ograniczamy kontakt z piosenką do minimum :P