Wrześniowe szlaki (Maciej Słomczyński, „Marsz ołowianych żołnierzy”)

Marsz ołowianych żołnierzy

Macieja Słomczyńskiego nie kojarzy się zwykle jako autora książek dla młodszych czytelników, jeśli już, to jako tłumacza takich klasyków jak „Alicja w Krainie Czarów” czy „Piotruś Pan”. Okazuje się jednak, że ma na koncie bardzo udaną powieść rozgrywającą się podczas kampanii wrześniowej.

Koniec dzieciństwa

Trzynastoletni Janek mieszka w Warszawie z ojcem, babcią i młodszym bratem, Tomkiem. Lato 1939 roku spędza na grze w piłkę nożną, wyprawach na basen, bieganiu po ulicach i czytaniu. Nie zwraca wielkiej uwagi na babkę, która gromadzi w zakamarkach mieszkania zapasy żywności, czy zatroskane rozmowy dorosłych, komentujących prasowe doniesienia. Wojna wydaje się czymś nierealnym. Wszystko zmienia się, gdy ojciec idzie do wojska, a nad miasto zaczynają nadlatywać nieprzyjacielskie samoloty. Babka podejmuje decyzję o wyjeździe z Warszawy na wieś. Ciąg dalszy powieści oddaje atmosferę pierwszego miesiąca wojny: buńczuczną, podsycaną przez propagandę wiarę, że „nie oddamy ani guzika”, która załamuje się w obliczu błyskawicznych niemieckich postępów. Chaos na drogach pełnych uciekinierów szukających schronienia. Ostrzeliwanie cywilów przez samoloty Luftwaffe. Dantejskie sceny na dworcach i w pociągach. Polskie oddziały próbujące przeciwstawiać się Niemcom, słabe, źle uzbrojone, pozbawione dowództwa, wypierane stopniowo coraz dalej na wschód. Dramatyczne decyzje żołnierzy i oficerów: ginąć w obronie pozycji nie do obrony, iść do niewoli, a może honorowo zachować ostatni pocisk dla siebie. Dyskusje, czy zostać w Polsce i tu tworzyć ruch oporu, czy przedzierać się ku granicy rumuńskiej, a stamtąd dalej na zachód, by dołączyć do odtwarzanego polskiego wojska. W tym wszystkim dwaj chłopcy i ojciec, oglądający to wszystko na własne oczy, zdeterminowani, żeby się odnaleźć i połączyć. Nie nazwę tej książki przygodową: żadne dziecko nie powinno oglądać śmierci bliskich, kulić się w rowie podczas ostrzału, błąkać się w dziejowej zawierusze w poszukiwaniu bezpieczeństwa.

Czas dalszej walki

W przeżyciu braciom pomagają spryt, przedsiębiorczość i sprawne pięści starszego, Janka, i nieodparty urok osobisty młodszego Tomka. Ich ojciec, prosty dekarz Szczyglik, reprezentuje szczery patriotyzm w połączeniu ze zdrowym rozsądkiem, co widać w jego rozmowach z dowódcą: w beznadziejnej sytuacji militarnej nie pomogą romantyczne gesty ani kapitulacja, trzeba zachować siły na dalszą walkę, wszystko jedno, czy pod okupacją, czy za granicą. W ogóle Słomczyński bardzo nienachalnie (acz przejrzyście) prezentuje typową dla PRL-u ocenę kampanii wrześniowej: bohaterstwo zwykłych żołnierzy i cierpienia oraz poświęcenia ludności nie na wiele się mogły zdać, skoro władze cywilne i wojskowe porzuciły Polskę, wskutek ich nieudolności nieprzygotowaną do wojny, co pogrążyło kraj w jeszcze większym chaosie: nikt nie koordynował, nie dowodził, nie podtrzymywał morale, sanacyjni oficjele dbali tylko o siebie (o 17 września ani słowa, ale to akurat całkowicie przewidywalne, wydanie pierwsze ukazało się w 1965 roku, a pierwsza część książki osobno już w 1955). Tym samym finałowe sceny przy słynnym moście w Zaleszczykach urastają do rangi symbolu tamtych dni. Jeśli coś jeszcze można zarzucić autorowi, to trochę może za dużo zbiegów okoliczności, które do tego finału muszą doprowadzić – choć akurat bohaterom (i czytelnikom) należy się po wszystkich dramatycznych przejściach coś w rodzaju happy endu, choćby chwilowego. Poza tym jednak „Marsz ołowianych żołnierzy” jest realistyczny, z sympatycznymi i wiarygodnymi bohaterami głównymi (i zróżnicowanymi bohaterami drugiego planu: trochę przerysowane małżeństwo Gałązków, postać sprytnego, choć w gruncie rzeczy poczciwego chłopa, który wspomaga Janka, para nastoletnich praskich cwaniaczków). Tempo jest znakomite, język i dialogi naturalne (dodatkowy plus za powstrzymywanie się od patosu), a całość zaskakująco dobra.

Maciej Słomczyński, Marsz ołowianych żołnierzy, Wydawnictwo Lubelskie 1975.

(Odwiedzono 188 razy, 16 razy dziś)

8 komentarzy do “Wrześniowe szlaki (Maciej Słomczyński, „Marsz ołowianych żołnierzy”)”

  1. A czy Zacofany zna „Czarne okręty”?
    Świetna powieść dla młodzieży, która w dużym stopniu odpowiada za moje zainteresowanie starożytnością i dzięki której zupełnie niespodziewanie przeżyłam kiedyś wzruszające spotkanie z synem Pana Słomczyńskiego. :)

    Odpowiedz
      • Warto! Nie wiem, jak bym to odebrała, gdybym czytała teraz po raz pierwszy, ale kiedy byłam grupą docelową to nie mogłam się oderwać. :)
        A moja dorosła przygoda związana z tą książką była taka, że pochwaliłam się kiedyś na pewnym forum internetowych (w czasach, kiedy istniały jeszcze fora :) ), że mam pierwsze wydanie, w 11 zeszycikach.  I nieoczekiwanie napisał do mnie Pan Słomczyński, syn pisarza, że poszukuje tego wydania od lat, ma ono dla niego wielką wartość sentymentalną i chętnie by je ode mnie odkupił, albo wymienił na inne książki ojca. Ne miałam pojęcia, że to taki biały kruk, oczywiście się zgodziłam na wymianę na inne wydanie, spotkaliśmy się w Krakowie, gdzie odbyliśmy fascynującą rozmowę i miałam okazję zobaczyć książki z osobistej biblioteki Macieja Słomczyńskiego, między innymi książkę Ventrisa i Chadwicka o odczytaniu kreteńskiego pisma linernego B (już nie pamiętam czy to było „Evidence for Greek Dialect in the Mycenaean Archives” czy „Documents in Mycenaean Greek”, w każdym razie dzieło opublikowane w Wielkiej Brytanii tuż po dokonaniu ich odkrycia. Z notatkami MS na marginesach <3 Stamtąd czerpał m.in. imiona i inne inspiracje  do Czarnych Okrętów. Niesamowity warsztat, dbałość o kazdy detal.

        Odpowiedz
      • @emkawu Z chęcią bym o tym spotkaniu posłuchał :)
        @ZwL Narobiłeś mi smaku na stare młodzieżówki. Znów :) A tu jak raz czasu brak :(

        Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.