Pani pułkownik w stanie spoczynku (Aleksandra Marinina, „Życie po życiu”)

Życie po życiuNiedługo przed swymi pięćdziesiątymi urodzinami Nastia Kamieńska odchodzi z milicji. Całe jej dotychczasowe życie wypełniała praca, nic więc dziwnego, że nie umie sobie znaleźć miejsca w domu. Jej próby przedzierzgnięcia się we wzorową gospodynię zirytowały w końcu nawet cierpliwego i wyrozumiałego męża. Pani pułkownik w stanie spoczynku musiała się czymś zająć, poprosiła więc starego przyjaciela, Stasowa, by zatrudnił ją w swojej agencji detektywistycznej. A firma dostała akurat zlecenie od bogatego oligarchy.

W prowincjonalnym mieście zabito dwie starsze panie. Kobiety łączyło to, że uczęszczały do klubu emeryta, zorganizowanego i finansowanego przez zleceniodawcę Stasowa, biznesmana Biegorskiego. Lokalna gazeta wydrukowała ponurą legendę o klątwie ciążącej na niegdysiejszych właścicielach pałacu, w którym mieści się klub Złoty Wiek, a obu morderstw dokonano według schematu pasującego do tej opowieści. Czy więc w okolicy grasuje psychopata, czy może ktoś próbuje zastraszyć Biegorskiego i przejąć atrakcyjną posiadłość? Kamieńska ma udać się na miejsce i pod przykrywką socjolożki badającej adaptację emerytów sprawdzić wszystkie warianty. Wpływowy zleceniodawca zapewnia jej współpracę milicji i luksusowe warunki pobytu. Metodyczna Nastia przystępuje do działania z właściwą sobie skrupulatnością.

Kamieńską spotykamy w przełomowym momencie. Praca, godziny spędzane w biurze, dziesiątki papierosów, nieregularne posiłki – wszystko to staje się przeszłością wraz z odejściem z milicji. (Na marginesie: nowy wydawca Marininy również wprowadza chaos chronologiczny do cyklu. Wydana w zeszłym roku „Egzekucja w dobrej wierze” opowiada o wydarzeniach o cztery lata późniejszych, „Życie po życiu” zaś jest pierwszym tomem „emeryckim”). Nie jest jednak łatwo odzwyczaić się od takiego trybu życia, szczególnie jeśli, tak jak Anastazja, nie ma się nic w zamian: żadnego hobby, które mogłoby wypełnić puste dni. Wydawać by się więc mogło, że praca w agencji detektywistycznej spadła Kamieńskiej jak z nieba. Będzie mogła wykorzystywać swoje doświadczenie, pracować, nie mówiąc już o większych pieniądzach. A jednak Nastia czuje się zdegradowana: „Teraz nadaje się tylko do takiej nudnej, nieprawdziwej pracy, odtąd jest nikim, nie ma żadnej rangi, bo brak jej magicznej legitymacji i tamtej siły, która za nią stała”. Pierwsze zlecenie nie budzi więc jej entuzjazmu: będzie osobą z zewnątrz, narzucającą się kolegom po fachu, intruzem; bez „magicznej legitymacji” nic nikomu nie poleci, nie otworzy żadnych drzwi. Powoli jednak niejasna sprawa zaczyna ją wciągać, przeprowadza mnóstwo rozmów, wysuwa coraz to nowe hipotezy i starannie je sprawdza. Ma też, pewnie pierwszy raz od wielu lat, więcej czasu dla siebie; dobrze robi jej towarzystwo energicznej, pełnej życia Tamary, która namawia Nastię na zmianę fryzury, stylu ubierania, by w ten sposób podkreśliła własną osobowość, podsuwa myśl o tym, że warto znaleźć sobie jakąś odskocznię od pracy. Początkowa melancholia Kamieńskiej stopniowo się rozwiewa, w czym spory udział ma Kumpelka, suczka ze schroniska, z którą eksmilicjantka się zaprzyjaźnia.

W przeciwieństwie do innych części cyklu w „Życiu po życiu” nie znajdziemy właściwie tego, w czym specjalizuje się Marinina: pokazywania stanu Rosji, mechanizmów rządzących krajem i społeczeństwem. Nic z tego. Z racji rzekomych socjologicznych zainteresowań Nastii poznamy co najwyżej garść ogólników dotyczących adaptacji do życia na emeryturze. Scenografia ogranicza się w zasadzie do posiadłości, w której mieści się klub Złotego Wieku, a tłum postaci wypełniających książkę kreślony jest paroma kreskami: co nieco o wyglądzie, kilka podstawowych cech charakteru czy zachowania. Najciekawiej w tym towarzystwie wypada stara Kumpelka, spragniona ciepła i opieki, z którą Nastia spędza wiele godzin i która staje się milczącym świadkiem śledczych zmagań. Autorka celowo, jak sądzę, chce, żeby to Kamieńska dominowała, żeby czytelnik jej towarzyszył w przejściu od aktywności do emeryckiej bezczynności, obserwował przewartościowania, niezbędne, by móc się odnaleźć w nowej fazie życia.

Powieść jest bardzo równa, chociaż niczym nie zaskakuje; akcja toczy się niespiesznie, ale śledzenie coraz to nowych hipotez i wątków (w liczbie chyba przesadnie dużej), ogarnianie kolejnych postaci i powiązań między nimi wciąga i sprawia, że nie ma miejsca na nudę; dopiero finał jest dynamiczniejszy. Przyglądanie się pracy Nastii zawsze sprawiało mi wiele przyjemności, w tym tomie również. Chociaż sama siebie wielokrotnie beszta za popełniane błędy, a parę razy z pomocą przychodzi jej zbieg okoliczności, bez wątpienia wciąż jest w formie, myśli wielotorowo, łączy kolejne fakty, nieustępliwie szuka odpowiedzi na pytania, które inni uznają za pozbawione znaczenia. Czytelnikowi pozostaje tylko życzyć jej powodzenia w nowym zawodzie i udanych zmian w podejściu do życia.

Aleksandra Marinina, Życie po życiu, tłum. Aleksandra Stronka, Czwarta Strona 2017.
O książce pisał też Tramwaj nr 4

(Odwiedzono 516 razy, 1 razy dziś)

12 komentarzy do “Pani pułkownik w stanie spoczynku (Aleksandra Marinina, „Życie po życiu”)”

  1. Recenzowanie książek należących do dłuższego cyklu, najczęściej właśnie kryminalnego albo fantasy, wydaje się zajęciem niewdzięcznym i trudnym. Dlatego przynajmniej ja unikam pisania o danej serii, zostając jedynie przy czytaniu. Zazwyczaj sporo dobrego wpompowuje się w recenzję 1. tomu, potem pojawiają się schodki: trzeba znać cykl, orientować się w bohaterach i losach protoplasty, najlepiej czytać chronologicznie i nie pisać co rusz, że styl autorki nie zmienia się etc. Albo to tylko kwestia doświadczenia? :)

    Odpowiedz
    • Owszem, też unikam rozpisywania się o seriach. Ale akurat Marinina dość wdzięczna jest do opisywania, dba o niejaką różnorodność, a przy okazji można ponarzekać albo pochwalić, wyszukać jakiś specjalny smaczek dla urozmaicenia. Kwestia wprawy.

      Odpowiedz
  2. Hmmm… Ciekaw jestem, czy jest wiele takich serii z kobietami w roli głównej, w której główna bohaterka osiąga wiek niemłody. Mi do głowy przychodzi pani Marple.

    No i jak długo Marinina pociągnie tę serię.

    Odpowiedz
  3. Po lekturze „Śmierć i trochę miłości” napisałem: Łącząc infantylizm narracji i przewidywalność akcji, otrzymujemy kryminał, który można, ale niekoniecznie trzeba przeczytać. „Ukradziony sen” rokował, natomiast „Śmierć …” już nie, toteż z Marininą pas do czasu totalnej kryminalnej posuchy, albo zwykłego, bazylowego kaprysu.. Do tej pory kaprysu nie miałem :P

    Odpowiedz

Odpowiedz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.