Gdyby nie Muminek na okładce, przed dwudziestu z górą laty pewnie nie zwróciłbym uwagi na tę książeczkę. Zginęłaby w masie wyprzedażowego papieru, która zalegała warszawskie Koszyki. Ten Muminek zresztą po części ustawił moje ówczesne oczekiwania wobec zbioru opowiadań Tove Jansson. Bo chociaż dla dorosłych, to może jednak gdzieś z jakiegoś kącika wyjrzy ten czy inny troll, może powieje wiatrem znad Doliny Muminków, a nie tylko znad zimnego Bałtyku. Nic z tego, uznałem wówczas. O tym, że się myliłem, przekonałem się kilka dni temu, nad Bałtykiem zresztą.
Dwanaście tekstów z trzech tomów. Pojęcia nie mam, na ile to wybór reprezentatywny, w jakim stopniu odzwierciedla różne etapy pisarstwa autorki, ale nie są to pytania, które spędzałyby mi sen z oczu. Wystarczy, że zbiór jest zróżnicowany i w miarę równy, wszystkie opowiadania są raczej ascetyczne i chłodne, co jednak nie znaczy, że pozostawiają czytelnika obojętnym. O czym są? O codzienności, przemijaniu, samotności, starości, poszukiwaniu wolności, spokoju i bezpieczeństwa, sztuce kompromisu, gestach, które niosą ukojenie albo ból, radości z drobnych rzeczy… Unosi się nad nimi melancholia, świeci blade słońce i szaleją burze; zmieniają się pory roku, mijają lata. Poznajemy emeryta, który ucieka od swojego życia i problemów, jakimi nieustannie obarczają go bliźni, nie wiedząc, że nie da się uciec od samego siebie („Podróż z małym bagażem”). Towarzyszymy starej pisarce, która na samotnej wyspie szykuje się do zimy w towarzystwie wiewiórki i na poły świadomie zaczyna się dostosowywać do obecności zwierzątka („Wiewiórka”), i młodej parze, która od starych artystów uczy się, że warto się zatrzymać i zachwycić kwitnącą czeremchą – korzystać z życia, póki ma się ochotę („Osiemdziesiąte urodziny”). Wakacyjny „Mały letnik” pokazuje zderzenie miejskiego dziecka z ludźmi żyjącymi bliżej natury i pokazuje, że nic tak nie godzi wrogów, jak konieczność wspólnego stawienia czoła żywiołom.
Najbardziej podobały mi się „Listy” – pisane do Jansson przez czytelniczkę z Japonii. Pierwszy Tamiko wysłała w wieku 13 lat: jeszcze naiwny w podawanych informacjach o sobie i wyrazach uwielbienia dla pisarki, a równocześnie zaskakująco dojrzały, jeśli chodzi o refleksje, jakie budzą książki Jansson („Myślę wtedy [przy lekturze] o śniegu i o tym, że człowiek ma prawo być sam”). Zachęcona odpowiedzią z Finlandii Tamiko snuje coraz śmielsze plany podróży do ukochanej autorki po mądrość („Chcę zrozumieć, jak się pisze o śniegu. Chcę siedzieć u Pani stóp, żeby się uczyć”). Listy Tamiko są niczym białe wiersze. I czy tylko mnie kojarzą się z japońskimi drzeworytami przedstawiającymi zimę?
„Chcę napisać opowiadanie tak, żeby każdy zrozumiał i odnalazł swoje marzenie. Ile trzeba mieć lat, żeby napisać opowiadanie?” – pisze Tamiko. A w następnym liście podsumowuje otrzymaną odpowiedź: „Ach, więc tak to jest, nie trzeba być dostatecznie starym; po prostu zaczyna się pisać opowiadanie dlatego, że się musi, pisze się o tym, co się wie i czuje, albo o tym, za czym się tęskni, o swoim marzeniu, o tym, co nieznane”. O tej potrzebie, o tej ochocie tworzenia jest wiele razy mowa w opowiadaniach Jansson. Dobitnie ujmuje to inny bohater: „Właściwie chodzi wyłącznie o to, żeby nie poddać się zmęczeniu, nigdy nie dopuścić do braku zainteresowania, do obojętności, nigdy nie zagubić swej bezcennej ciekawości, bo wtedy człowiek sam sobie pozwala umrzeć”.
A gdzie w tym wszystkim Muminki? Są. Nie wprost, rzecz jasna, ale wielokrotnie łapałem się na tym, że jakieś zdanie czy opis bez trudu pasowałoby do ich świata, że bohater, po charakteryzacji i zmianie stroju, idealnie by się odnalazł w Dolinie Muminków. Weźmy pewnego starego Wuja o iście Paszczakowskim uporze, którego interesowała botanika i któremu zależało na spokoju, by móc się jej oddawać („Cieplarnia”). Poza tym mamy wiewiórki żeglujące „z wiatrem na kawałeczkach desek między wyspami” niczym hatifnatowie, zbieranie drewna wyrzuconego na brzeg przez fale, gwałtowne sztormy na małych wysepkach i moszczenie sobie ciepłych dołków w posłaniach.
Warto ten niewielki zbiór poznać, jeśli chce się dowiedzieć, „jak się opisuje to, że nie widać innych domów i nikt nie przychodzi drogą”. A w tym przecież Tove Jansson była doskonała.
Tove Jansson, Podróż z małym bagażem, tłum. Teresa Chłapowska, Wydawnictwo WAZA 1994.
I jeszcze, jeśli dobrze pamiętam, bohater opowiadania „Mały letnik” był trochę podobny do Filifionki, która wierzyła w katastrofy. :)
A faktycznie, chociaż podczas czytania to podobieństwo mi się nie nasunęło :)
Z Twojego opisu wynika, że spora część opowiadań pojawiła się w „Wiadomości”.
U mnie szału podczas lektury nie było, choć nie powiem, mają w sobie coś te historyjki. Ale ja z tych niemuminkowych czytelników jestem.;)
Chyba 5 się powtarza, nie wiem których, bo nie mam spisu treści „Wiadomości”. Za pierwszy razem też się nie zachwyciłem tymi opowiadaniami, może to kwestia odpowiedniego momentu. Ja jestem zamuminkowany i właśnie poprzednio mi to bardzo przeszkadzało, że dorosła Jansson jest dość odległa od muminkowej; szczęśliwie okazało się, że jak się chce, to się trolle wszędzie znajdzie.
Święte słowa: jak się chce, to się znajdzie ulubione lub znienawidzone motywy w innych dziełach autora.;)
Może z drugim tomem opowiadań będę miała więcej szczęścia, ale to dopiero po Mansfield, za którą zamierzam się zabrać jeszcze tego lata.
O, Mansfield :) Na lato idealna. Listy, opowiadania czy dziennik?
Ja raczej niemuminkowy i choć ciągle sobie obiecuję powtórkę bez dzieci na ramieniu, to jakoś tak czas leci, a powtórki brak :) No i opowiadania jakoś średnio mi leżą. Ostatnio zresztą w ogóle czytelnictwo mi leży :(
Muminki bez dzieci to bardzo przyjemna rzecz, polecam. A przy tych opowiadaniach raczej czytelniczego kryzysu nie przełamiesz :P
Jakoś nie mogę znaleźć takiego przełamywacza, który by mnie rzucił w odmęty czytelniczego szaleństwa w typie, a idźcie wszyscy w cholerę, czyta się!!!
A poszukaj „Na wodach Północy”, trochę blade przy Terrorze, ale w odmęty rzuca :D
Rozejrzę się. Na razie zacząłem drugi tom o Kostce :)
Miałem pytać, o jakim Kostce, ale rozumiem, że drugi tom Arystokratki?
Tak jest. Swoją drogą, urywanie takich akurat książek bez wyraźnego zakończenia uważam za skandal. Powiedz mi zatem, proszę, czy tom drugi też skończy się ni z gruchy ni z pietruchy słowami „koniec tomu drugiego”? :(
Nie, drugi ma jakiś tam finał. Wątły, ale zawsze.
To dobrze, bo jeśli miałbym czekać na „trójkę” i (z moją sklerozą) powtarzać pierwsze dwa, to spasowałbym już teraz, bo aż tak ciekaw skutków reformy Milady ciekaw nie jestem :)
Mam nadzieję, że autor tego konceptu nie będzie ciągnął.
Myślę, że dopisanie 20 stron z grande finale spokojnie by wystarczyło, miast kolejnego tomu :P Wracając do meritum, opowiadania są o wiele milsze w tym względzie :D
Spokojnie by się zmieścił w jeden tom, fakt. Ale drugi wydaje mi się lepszy.
Skończyłem. I niestety ujrzałem to nieszczęsne „Koniec tomu drugiego”, zwiastujące kolejne. A ja uważam, że format się wyczerpał :(
Moim zdaniem potencjał też już się skończył i ewentualny trzeci tom to już byłoby ciągnięcie za uszy. Raczej beze mnie.
I beze mnie :)
Zachęciłeś ;) pierwsza wizyta i od razu taka sympatyczna recenzja, tyle wygrać :D Bardzo trafnie określiłeś klimat, który znam z „Uczciwej oszustki” (zapraszam do podczytania recenzji: taknamarginesie.wordpress.com/2017/04/23/serce-przebite-cyframi-tove-jansson-uczciwa-oszustka/): jej słowa rzeczywiście są „ascetyczne i chłodne”…
Dzięki i wpadaj częściej :) Warto zauważyć, że ten ascetyzm i chłód w pewnym momencie przeniknęły też do Muminków, podszyte grubą warstwą melancholii.