Piotr Skrzynecki pojawił się w Krakowie na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku jako dorosły człowiek bez przeszłości, gdyż niemal nikomu nie opowiadał o swoim dzieciństwie i wojennych losach. Bez wątpienia jednak okupacyjne przejścia głęboko wpłynęły na jego postrzeganie świata i życia. Do samej śmierci nonszalancko traktował kwestie materialne, nie pragnął życiowej stabilizacji, za to spragniony był niezwykłości, zabawy, upiększania świata. Swoje miejsce na ziemi odnalazł w Piwnicy pod Baranami, początkowo klubie krakowskich studentów o artystycznym zacięciu, który niedługo potem stał się jedną z najniezwyklejszych enklaw wolnej sztuki, zjawiskiem jedynym w swoim rodzaju, w czym niemała, jeśli nie wręcz główna, była zasługa właśnie Skrzyneckiego.
„Nie da się duszy sfotografować podobno”
Fenomen Piotra Skrzyneckiego trudno byłoby zamknąć w klasycznej biografii, takiej uporządkowanej chronologicznie i pełnej ścisłych faktów. Tym bardziej że po Skrzyneckim nie pozostały żadne dzieła materialne, a i w kwestiach biograficznych panuje spore zamieszanie, gdyż swój świat i świat dokoła siebie kształtował nieustannie, naginając i zmieniając go wedle chwilowej fantazji czy artystycznej potrzeby. Przyjaciółka Skrzyneckiego, Ruth Buczyńska, powiedziała o nim: „Było w nim coś takiego, co było nieprzekazywalne. Jak dusza. Nie da się duszy sfotografować podobno”. Monika Wąs postanowiła więc ukazać swojego bohatera w dziesięciu sceneriach – owych światach, które tworzył dla siebie i dla innych, i tych, które mu się przytrafiły, odciskając w nim swój ślad (i vice versa): teatrze, kabarecie, na artystycznych imprezach, w podróżach i w ukochanym Krakowie, wreszcie wśród przyjaciół i artystów (ale też wśród donosicieli i esbeków).
Demiurg i uwodziciel
Piotr Skrzynecki stał się symbolem Piwnicy pod Baranami, jej konferansjerem i reżyserem; układał program, podsuwał pomysły, łagodził konflikty, a przede wszystkim doskonale wyczuwał, w kim drzemie artystyczna iskra, która czeka na rozdmuchanie w wysoki płomień. Rozmawiał z takimi ludźmi, pomagał im, formował, czy „raczej starał się wydobyć z nich to, czego sami może nie mieliby odwagi w sobie zobaczyć. Dzięki niemu przekraczali swoje ograniczenia i wychodzili poza granice oczywistości”. Jak demiurg – nie bez kozery to słowo znalazło się w tytule książki – stwarzał ze zwykłych na pozór ludzi artystów; jeśli dostrzegał talent, namawiał ich do porzucenia życiowych planów i oddania się Sztuce; zachowywał się niczym deprawator i uwodziciel, kusił, omotywał… Nie wybaczał łatwo artystycznych zdrad.
Fascynacja ludźmi
Fascynowali go ludzie; nie tylko ci utalentowani artystycznie, których mógł ściągnąć do Piwnicy. Krakowskie kwiaciarki, prostytutki, przygodni rozmówcy – w każdym mógł znaleźć coś interesującego i wydobyć to na wierzch, uwielbiał rozmawiać, zwykle przy alkoholu, wciągać nowe postacie na swoją orbitę, jednych na stałe, innych przelotnie. Potrafił bawić się do upadłego (o imprezach piwnicznych krążyły legendy), a równocześnie był pracowity, choć efekty tej pracy bywały przelotne: pomysł na kabaretowy numer, piosenkę, przygotowanie wielkich rocznicowych obchodów, dzięki którym zwykłe życie na parę godzin zmieniało się w niezwykłe święto. Ale też wiele czasu poświęcał innym; mało kto wiedział, że przez wiele lat prowadził uczniowski teatr w jednej z krakowskich szkół.
„Życie było jego celem”
Monika Wąs ukazała Piotra Skrzyneckiego w całej jego migotliwości, zmienności. Każdy z jej wielu rozmówców znał trochę innego Skrzyneckiego, inny aspekt jego charakteru uważał za dominujący, każdy miał do niego osobisty stosunek, co innego mu zawdzięczał. Już tego materiału wystarczyłoby na fascynujący tom, autorka jednak nie chowa się za plecami znajomych i przyjaciół swojego bohatera; dopowiada, uzupełnia, komentuje, próbuje na podstawie tych licznych głosów, a także dokumentów i materiałów archiwalnych, stworzyć portret możliwie pełny i wielowymiarowy. Mimo iż sama się przyjaźniła ze Skrzyneckim i nie ukrywa swojej fascynacji, nie napisała hagiograficznej laurki, lecz świetną opowieść o smutnych czasach i człowieku, który próbował je rozjaśnić, który zachował dziecięcą radość życia. „Życie było jego celem – wspominał Andrzej Wajda – a bardzo niewielu znam ludzi, którzy by sobie obrali za cel – żyć”.
Dziękuję za te recenzję, mimo że poprzednia książka Moniki Wąs, o Wiesławie Dymnym, mile mnie zaskoczyła, wahałam się co do Skrzyneckiego, teraz już nie mam wątpliwości :)
A ja się wahałem kiedyś nad Dymnym, bo nic nie wiedziałem o autorce, ale teraz widzę, że umie pisać i zna się na rzeczy, więc sobie nabędę.
Jakoś ominął mnie fenomen Piwnicy i Skrzyneckiego. Ale tych ominiętych fenomenów, które porywały młodych inteligentów z mojego pokolenia, mam jeszcze kilka. Żeby daleko nie szukać – Kaczmarski :P
Kaczmarski to i mnie ominął, poza płytą Krzyk, więc doprawdy nie musimy się tu bić w piersi z powodu ominiętych fenomenów :D
Tobie jeden Kaczmarski, a mnie… Stachura? SDM? I co tam jeszcze było, na co się młodzi ludzie snobowali? :D
Phi, Stachura, Hłasko, SDM, Antonina Krzysztoń, Wysocki, lista zaniedbań jest taaaka długa. Okudżawę przerobiłem, ale to nie była wielka miłość :) I nie mogę też powiedzieć, że Metallica skończyła się na Kill’em All, bo mi wczesna Metallica nie wchodziła wcale :P
Jeszcze ćwierć wieku temu moglibyśmy kruszyć kopię, że jak to, nie wchodziła! A „Seek & Destroy”, a „Jump in the Fire”, że o „No Remorse’ nie wspomnę (kurczę, aż sobie włączyłem zamiast Genesis :P ). Ale obecnie … W sumie każdy się na coś snobował i próbował podkreślić swoją wyjątkowość. U mnie padło jak raz na metal :D
Ja byłem młodzieńcem o wrażliwym słuchu i taka ściana hałasu mnie zabijała :D Mimo wysiłków koleżeństwa Metallica nie chwyciła :P u nas się na różne rzeczy ludzie snobowali, u mnie padło na lata 60. i 70. :D
Rozszerzę komcie :P
Ty chyba nie słyszałeś ściany hałasu. W najbardziej ortodoksyjnym okresie Metallikę mógłbym uznać za popową w porównaniu do reszty słuchanych kapel :P Mnie na lata 60. 70. przyszło było na studiach :) A na co konkretnie? I czy nosiłeś dzwony i pacyfkę? :P
Wiesz, nigdy się nie zdecydowałem na Slayera, więc i tak Metallica to był hardkor. Dzwonów nie, szczęśliwie aż tak mi nie odpaliło :D
Ja też strojem nie radykalizowałem się aż tak, żeby nosić tzw. „gumki”, wystarczyła mi wszechobecna czerń + długi włos :P Z czasem łagodniałem muzycznie, aż do dnia dzisiejszego, kiedy na dzień dobry włączyłem sobie „Ulepimy dziś bałwana?”, co niektórzy mogą uznać za objaw zdziecinnienia, a inni tolerancji i otwartości dla różnych gatunków muzycznych :D
Jak się ładnie wspomnieniowo zrobiło przy okazji tekstu o, nomen omen, wspomnieniach o panu Piotrze :D
O, Ulepimy dziś bałwana, dawno mi spotify nie dawał do posłuchania :D Spoko, ja mam w playliście piosenki z kucyponów w ramach tej otwartości, więc nie licytujmy się na zdziecinnienie.
Moje playlisty do biegania zawierają taki miszmasz tematyczny, że mnie samego czasem głowa boli od tego co tam nawciskałem :D Ale dzięki temu mam kawałki na każdą ewentualność: z górki, pod górkę, szybko, wolno, ciężko, lekko. Zawsze coś znajdę pod paluchem :D
Bo dobra playlista to skarb. Chociaż momentami dziwny skarb, jak tak przeglądam swoją :D
Moniki Wąs czytałam biografię Dymnego. Niezwykle ciekawa, choć tam akurat zabrakło moim zdaniem stawiania własnych tez. A osobowość także nietuzinkowa. Mnie fenomen Piwnicy pod baranami dopadł po niewczasie, jakieś trzy bodajże lata temu, kiedy po raz pierwszy zawitałam do Piwnicy. Zawitałam i przepadłam. Odkąd za każdym razem ją odwiedzam będąc w Krakowie, nie tylko piwnicę, jako miejsce, ale i kabaret jako wydarzenie artystyczno-satyryczno-polityczne. Może ostatnimi czasy brakowało mi dobrej satyry politycznej. Tam też odkryłam przepiękny wokal Doroty Ślężak. No tak, ale jak to się ma do Metallici :) Nie słuchałam, nawet herezję tu napiszę nie potrafię jednego utworu wymienić. Zupełnie mnie ominęło. Zaraz sobie coś wygoogluję
Ja się zasadzam na Dymnego. Piwnica to dla mnie głównie książki i płyty, spróbuj zdobyć przepiękną książkę Joanny Olczak-Ronikier o historii Piwnicy, znakomita lektura. A Metalliki może nie gugluj, możesz doznać wstrząsu :)
Książkę Olczakowej o Piwnicy oglądałam w Krakowie w Dedalusie. Kupiłabym, ale było mi ciężko wieźć, bo miałam już kilka innych. Sprawdzę w mojej bibliotece, czy mają. Na tej autorce jeszcze się nie zawiodłam. A swoją drogą kupiłabym sobie W ogrodzie pamięci, aby mieć w bibliotece. Nie wiem, czy zdążyłabym przeczytać raz jeszcze. Czy to zatem ma sens? Kupuję tych książek na tony, a życie nie z gumy.. hmm. Co do Metallici jednak kojarzę, wyguglałam Nic innego się nie liczy. Podoba mi się. Może nie na tyle, aby słuchać tego codziennie, ale mnie nie odrzuca i nie wstrząsnęło. Może trafiłam ulgowo :)
Olczak-Ronikier ma to do siebie, że do niej się wraca, w całości albo we fragmentach, żeby coś sprawdzić albo podczytać ulubioną anegdotę :) Ja bym się nie wyrzekł posiada :) A Nothing else matters to jest ta ulgowa Metallica; jak mówią ortodoksyjni fani, takie disco polo :)
O matko, wydawało mi się, że disco polo brzmi zupełnie inaczej. Jak to człowiek kompletnie się nie zna.
Ortodoksyjni fani Metalliki nie uznają takich kawałków :D Dla nich to profanacja.
Świetne zdjęcie na okładce książki.
Pamiętam jeszcze te czasy po 1989 r., kiedy Skrzynecki dość często gościł w telewizji. Postać z pewnością ważna dla polskiej kultury, choć przyznam, że Piwnica to nie do końca moja bajka. Wolę o nich czytać.;(
Skrzynecki dość ciekawie wypadł w książce o Demarczyk, ale to raczej zaledwie odprysk portretu. Im dłużej o nim myślę, tym bardziej trafna wydaje mi się przytoczona opinia Wajdy.
W ogóle ta książka jest ładnie wydana. Twórczość Piwnicy ja też lubię wybiórczo, za to czytać mogę do woli. Zupełnie nie pamiętam, co jest o Skrzyneckim w Demarczyk, popatrzę sobie.
Najciekawsze dla mnie jest to, że Skrzynecki i Piwnica to było jedno. Choć niby nie uskutecznial większych występów, był tylko konferansjerem, to w momencie gdy go zabrakło piwnica się rozpłynęła.
Wąs pokazuje, że nie był tylko konferansjerem, to było tylko na zewnątrz. On robił dużo więcej, od kwestii reżyserskich, przez wyszukiwanie artystów po spajanie tego wszystkiego swoją osobowością. Ten na pozór lekkoduch okazywał się bardzo istotną postacią.
Lekkoduch jako spiritus movens ot co?. A książkę kiedyś muszę dorwać. Znam tylko starą opowieść o Piwnicy jako takiej, ale Skrzyneckiego jestem.mocnirj ciekawa.
Jest jeszcze opowieść o czasach przedpiwnicznych Skrzyneckiego Joanny Olczak-Ronikier, oszczędzam sobie od lat :)
O tego nie wiedziałam ?Dzięki za podzielenie się informacją. Bo czlowiekowi się wydaje, że Skrzynecki przed Piwnicą nie istniał ?
On zrobił wszystko, żeby zapomnieć, nikomu nic nie opowiadał. Olczak-Ronikier wykonała jakąś detektywistyczną pracę, żeby to odtworzyć.
No musiała chyba, bo najmłodszy Skrzynecki jakiego kojarzę to Pan koło czterdziestki z dziwną brodą. Jakby nie miał dzieciństwa, nie chodził do żłobka, przedszkola czy szkoły
Bo właściwie nie miał dzieciństwa, wojenne przeżycia jakieś zupełnie makabryczne, czym zresztą jest tłumaczony jego szczególny stosunek do życia.
Ach no tak, dlatego pewnie wolał za wiele nie rozmyślać, tylko koncentrować się na tym co jest. I dobrze się bawić
Tak, najprawdopodobniej. Zresztą przebijało to z jego różnych wypowiedzi. Nikt tak naprawdę nie wiedział, jakie demony tym zagłuszał :(
Właśnie. Aż przypomniało mi się twierdzenie, że Ludzie z poczuciem humoru to ludzie naprawdę i głęboko smutni
@Buksy W tym przypadku bardzo pasuje.
Przypomniało mi to, że chciałbym przeczytać biografię Robina Williamsa, mimo swej do biografii niechęci.
Czytaj i opowiedz, czy fajna, Kapitanie, mój Kapitanie :)