Skłamałbym, gdybym stwierdził, że przez ostatnie dwanaście miesięcy rozpieszczałem PT Czytelników tego bloga, ale jednak to i owo się tu ukazało, a skoro się ukazało, to zapraszam na zestawienie najchętniej czytanych przez Was wpisów.
Blog Piotra Chojnackiego. Książki nowe, stare, znane i zupełnie zapomniane, pełna swoboda wyboru.
Skłamałbym, gdybym stwierdził, że przez ostatnie dwanaście miesięcy rozpieszczałem PT Czytelników tego bloga, ale jednak to i owo się tu ukazało, a skoro się ukazało, to zapraszam na zestawienie najchętniej czytanych przez Was wpisów.
Czy gdyby zimy w Nowej Anglii były mniej surowe, a wizja spędzania samotnie mroźnej pory mniej przerażająca, to życie Ethana Frome’a potoczyłoby się inaczej? Czy miałby szansę realizowania swoich planów i ambicji, zamiast gorzknieć na podupadającej farmie, gdzie nie czekało go już nic dobrego?
Zanim przy okazji blogowych urodzin za tydzień przedstawię własne zestawienie książek roku, trzeci raz chcę sięgnąć do statystyk bloga, żeby pokazać, co Waszym zdaniem najciekawszego i najfajniejszego się tu ukazało. I nie muszę chyba dodawać, że tradycyjnie jestem zaskoczony. Bawcie się dobrze!
Jo Montfort jest panną niczym z kart „Wieku niewinności” Edith Wharton: piękna, inteligentna, pochodzi z rodziny zaliczającej się do nowojorskiej arystokracji, a jej notowania na rynku matrymonialnym stoją bardzo wysoko. Bez trudu znajdzie odpowiedniego kandydata na męża, który zapewni jej poziom życia, do jakiego przywykła, w zamian za, bagatelka, przedłużenie rodu. Problem w tym, że Jo wcale taka perspektywa nie nęci.
Przy okazji „Perswazji” Jane Austen pisałem, że żal mi ludzi tak skrępowanych gorsetem towarzyskich konwenansów, rygorystycznym norm i przekonań o tym, co wypada, a co nie, że męczą się jak potępieńcy, zanim dojdą do porozumienia w najprostszych, a przecież kluczowych kwestiach. Edith Wharton w „Wieku niewinności” pokazała, że owa „niemota” była przypadłością nie tylko konających z niepewności, czy wybranek kocha, czy nie, córek angielskich pastorów, ale miała się bardzo dobrze, wręcz rozkwitała nawet, w wydawałoby się bardziej nowoczesnym i postępowym społeczeństwie amerykańskim, którego zamożne elity starannie jednak pielęgnowały kult „tradycji” i ściśle przestrzegały krępujących zasad.
Każde opowiadanie Edith Wharton to kameralny dramat. Bohaterowie kochają się, nienawidzą, rozstają, boją się, czują pogardę. Wiedzą, że obowiązują ich narzucone przez społeczeństwo reguły. Kto się ich trzyma, jest bezpieczny, choć skrępowany, stale pod obserwacją. Kto zdecyduje się z nimi zerwać, naraża się opinii publicznej, ale – przynajmniej teoretycznie – jest swobodny, może żyć i kochać po swojemu. Okazuje się jednak, że i jednym, i drugim nie jest łatwo.