Alanowi Bradleyowi zabrakło pomysłu. Już zdarzało mu się balansować nad otchłanią, w której kłapał zębiskami krokodyl z gatunku „za dużo deus ex machina” i jego krewniak, aligator „za dużo szczęśliwych zbiegów okoliczności”. Tym razem jednak Bradley poleciał w przepaść, w rozdziawione paszcze gadów. I w szpony rozżalonego partaniną czytelnika. Czyli mnie.
kryminał
Wśród wycia wiatru i łoskotu fal (Anna Fryczkowska, „Kurort Amnezja”)
Zaczynam czasem czytać jakąś książkę i znienacka łapię się na tym, że kibicuję autorowi, trzymam kciuki, by utrzymał poziom, nie schrzanił – bo wiadomo: im wyższe oczekiwania, tym boleśniejsze rozczarowanie. Tak było z „Kurortem Amnezja”, który wywindował moje nadzieje naprawdę wysoko.
Gdzie biskup nie może, tam mniszkę pośle (Borys Akunin, „Pelagia i biały buldog” oraz „Pelagia i Czarny Mnich”)
Upiorne dzieci prowadzą śledztwo (Craig Rice, „Róże pani Cherington”)
Występuje w literaturze kategoria dzieci z gatunku upiornych. Takich, co to własnego ojca bez jego wiedzy wyślą na saksy do Afryki, co bez trudu sporządzą materiał wybuchowy z kuchennych przypraw i bez drgnienia powieki wysadzą nim kamieniołom, a po drodze złapią jeszcze szajkę złodziei, fałszerzy znaczków czy innych przemytników, przechytrzając dowolną policję świata.
Ostatnie spotkanie z komisarzem Palmu (Mika Waltari, „Tak mówią gwiazdy, panie komisarzu”)
Pisarze ze starej szkoły (XVI): O damskim kryminale rodem z PRL-u
W 1975 roku dwaj młodzi krytycy literaccy, Feliks Trzymałko i Szczęsny Dzierżankiewicz, rozpoczęli swoje zmagania z peerelowską grafomanią. Szczególnie upodobali sobie swojską powieść kryminalną, zwaną milicyjniakiem, ukazując czytelnikom mechanizmy powstawania ich ulubionych utworów i odkrywając nowe podgatunki, np. „kryminał uszminkowany” Urszuli Milc-Ziembińskiej pt. Tajemnica „Elizabeth Arden” (Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1975, ss. 217, nakład 100 000 egz.).